[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bok.
Kosmacz wypadał z izby, ale po kilku minutach znów wracał i zaczynał swoje:
- Ja muszę pisać raport - sapał. - Nie bądzcie dzieckiem, gadajcie, jak to się wszystko
odbyło. Wasz pistolet ma pełny magazynek. Nie użyliście broni.
- Nie.
- Więc, jak go schwytaliście, do cholery!
Ale odpowiedzi nie było i cała rozmowa powtarzała się jeszcze raz. Kiedy zaś indagacje
zbytnio się przedłużały, Mitręga zaczynał postękiwać, kaszleć, narzekać na kłucie w boku,
wreszcie chcąc się nas pozbyć obracał się bezceremonialnie do ściany.
Kosmacz patrzył na niego bezsilnie i tylko ruszał szczęką w dławionej pasji.
Następnego dnia odesłał przestępcę pod eskortą do brygady wraz z dowodami
rzeczowymi, lakonicznym raportem i Mitręgą jako świadkiem.
- Niech oni tam się z nim męczą - oświadczył zrezygnowany.
Wobec niedyspozycji Mitręgi moja inspekcja musiała ulec przerwie. Nie miałem nic
innego do roboty, pojechałem więc wraz z konwojem.
Całą drogę myślałem o tej nadzwyczajnej historii. Pan rozumie, była to pierwsza
sensacyjna historia, o którą się otarłem tak blisko, pełna niezwykłych zagadek. Już to, że brał
w niej udział Mitręga, rozpalało moją wyobraznię. Nigdy bym nie uwierzył, że on jest zdolny
do takiego czynu. Lecz fakt pozostawał faktem: przyprowadził przestępcę. Co się tam
rozegrało między nimi? Czy wszystko było dziełem przypadku, czy celowej akcji? Do głowy
przychodziły mi najbardziej fantastyczne koncepcje. Zacząłem porządkować to, co
wiedziałem o tym zdarzeniu, i pomagając sobie wyobraznią spróbowałem zrekonstruować
jego przebieg.
III
W każdym razie jedno zdawało mi się zupełnie pewne: to nie był przypadek. Mitręga
nie wyruszył na sportową przejażdżkę. On poszedł szukać.
Poprzedniego dnia wieczorem obaj uczestniczyliśmy w odprawie elementów służby.
Byliśmy bądz co bądz ludzmi z Warszawy i Kosmacz skorzystał z okazji, by zademonstrować
nam, jak taka odprawa wygląda w jego strażnicy i przy sposobności pochwalić się wysokim
poziomem wyszkolenia swych chłopaków. Mitręga został więc wtajemniczony w szczegóły
akcji. Według przewidywań Kosmacza przestępca ukrywał się nadal w rejonie strażnicy,
prawdopodobnie na terenie tak zwanego  matecznika , czyli rezerwatu zwierzyny za
Potokiem Tomanowym. Istniało przypuszczenie, że w najbliższym czasie podejmie on nową
próbę przedostania się na stronę słowacką w kierunku Liptowa, bądz przez Przełęcz
Tomanową, bądz przez Przełęcz Pyszniańską.
A teraz niech pan sobie wyobrazi taką historię. Mitręga zaopatrzywszy się w suchary,
nóż, zapałki i linę wyruszył wczesnym rankiem. Pogoda mu zrazu sprzyjała. Znieg nie padał,
wiatr osłabł, widoczność była dobra. Mitręga zaczął podchodzić z górnego tarasu Hali
Pysznej do granicy lasu. Stamtąd ku południowi za szlakiem, aż znalazł się na stoku
Kamienistej. Tutaj natrafił na ślad narciarza.
Ruszył pośpiesznie tropem. Za grzędą skalną zauważył poprawiającego narty człowieka
w białym skafandrze. Musiał go podejść dość blisko, zaskoczyć niemal, skoro tamten sięgnął
od razu po broń i oddał trzy strzały. Strzelał jednak w zdenerwowaniu i chybił. Zresztą
odległość była zbyt duża. Biały oczekuje reakcji Mitręgi, ten jednak nie robi użytku z broni,
tylko podchodzi nadal. Biały odzyskuje zimną krew. Ma do wyboru albo kontynuować
strzelanie, albo ratować się ucieczką. Dochodzi do wniosku, że strzelanie w tych warunkach
jest idiotyzmem z wielu względów. Odległość wciąż jest zbyt duża. Zbocze lawiniaste. Każdy
strzał może spowodować katastrofę, a co gorsza zaalarmować innych wopistów. Biały wie
bowiem, że przełęcz jest patrolowana i Mitręgę bierze za jednego ze szperaczy.
Decyduje się więc na ucieczkę. Jest w sytuacji korzystniejszej. Znajduje się w górze,
kilkadziesiąt metrów nad Mitręgą. Postanawia wykorzystać tę przewagę. Przez kilka minut
trwa zajadła wspinaczka po stromym stoku. Biały ogląda się. Mitręga wciąż podchodzi z
uporem. Wydaje się nawet, że odległość między nimi zmniejsza się powoli. Biały decyduje
się na niebezpieczną igraszkę.
Gdy zziajany Mitręga drapie się z mozołem, z góry spada tuż koło niego wielka deska
śnieżna. Biały pył zasypuje mu oczy, zatyka gardło, dławi. W chwilę pózniej rozlega się na
dole głuche dudnienie. To ze zbocza oberwała się lawina.
Niebezpieczna zabawa trwa. Znów spada nowy płat śniegu, tym razem wprost na
Mitręgę. Podporucznik zachwiał się na nogach i przywarł do zbocza dysząc ciężko.
Zrozumiał. Biały umyślnie spycha na niego deski śnieżne, chce go zgubić.
Mitręga nie daje jednak za wygraną. Zmienia tylko taktykę. Wie już teraz, czym grozi
pozostawanie w jednym pionie z Białym. Pośpiesznie wysuwa się więc o kilkanaście metrów
w bok. Teraz jest bezpieczniejszy. Musi jednak nadrobić stracony czas. Zdobywa się więc na
ogromny wysiłek. Przyśpiesza wspinaczkę. Czuje szum w uszach, nieznośny ucisk w skroni, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl