[ Pobierz całość w formacie PDF ]

małżeństwem.
Christoffer podniósł się, by od niej odejść.
- Sami sobie z tym poradzimy - odrzekł krótko.
O, tak, na pewno, pomyślała Vanja, uśmiechając się leciutko. I to już niedługo, poznaję to po
jej rozkochanych oczach. Ale co na to on?
Vanja miała rację, małżeńskie pojednanie rzeczywiście nastąpiło już wkrótce. Tego właśnie
wieczoru Christofferowi i Marit przypadło dzielić zbyt wąskie małżeńskie łoże i zbliżyli się do
siebie również w sensie erotycznym. Ale ta historia już została opowiedziana.
Rozpoczął się obiad na cześć nowożeńców. Wygłaszano mowy, wyrażano nadzieję na
przyjście na świat kolejnych dzieci w rodzie, a Christoffer wyglądał na bardzo
zawstydzonego. Vanja starała się jak mogła brać udział w uroczystości, ale czuła, że
uśmiecha się sztucznie, a jej dusza się burzy, gdyż zdolna była myśleć jedynie o zniknięciu
Tamlina. Czuła rozdzierający ból serca, a ręce drżały jej tak, że kieliszek z winem musiała
trzymać w obu dłoniach. Miała nadzieję, że nikt nie zwraca na nią uwagi, nowo przybyli
młodzi małżonkowie znajdowali się w centrum zainteresowania.
Kiedy podano deser, przybył jeszcze jeden gość.
To najpiękniejszy człowiek na świecie, pomyślała Vanja, patrząc na zjawisko w drzwiach.
Powstało wielkie poruszenie, wszyscy rzucili się ku Marcowi, ściskając go po kolei.
Marco!
Blizniaczy brat jej rodzonego ojca!
Vanja nigdy go nie widziała, był dla niej jedynie nierzeczywistą legendą, nigdy naprawdę nie
istniał.
A teraz stał przed nią, jego szare jak popiół oczy poszukiwały jej wzroku, wpatrywały się w
nią przenikliwie, z zastanowieniem.
Marco! Oczywiście!
102
Wiedziała teraz, o kogo wypytywał ją Tamlin, kto ukrywa się przed Tengelem Złym. Kogo ich
podły przodek poszukuje z fanatyczną nienawiścią.
Vanja nigdy nie brała Marca pod uwagę. Nie wierzyła, że on istnieje naprawdę, był tylko
postacią z legendy opowiadanej wieczorami przy kominku.
Oddychała ciężko, z wysiłkiem, nie mogła oderwać od niego wzroku.
No, teraz marny jej los!
Marco witał się kolejno z rodziną. Wszyscy najwyrazniej go znali, nawet mały Andre.
Tylko ona nie.
Podszedł teraz i do niej.
Nawet jego głos zabrzmiał wprost nieziemsko melodyjnie:
- A tu mamy moją najbliższą krewną, moją bratanicę Vanję.
Dziewczynę poraził śmiertelny strach. Gdyby tylko mogła stąd uciec i nigdy już tu nie
wracać! Bliska była utraty przytomności, ale ostatnim wysiłkiem woli zapanowała nad sobą.
Nie mogła teraz wywołać skandalu, jej sytuacja i tak już była dość trudna.
Marco dotknął jej, wstrzymała jęk przerażenia. Ujął jej twarz w dłonie. Jakie ciemne miał
ręce - niezwykły, brunatny odcień skóry, którego Vanja nie potrafiła opisać. Mienił się, jak
gdyby Marco był na poły człowiekiem, a na poły... Nie wiedziała kim.
- Jakaś ty piękna - rzekł, uśmiechając się łagodnie. - Ale też i jesteś wnuczką Sagi i... mego
ojca.
Jego ojciec. Jej dziad. Lucyfer, anioł światłości, który przemienił się w czarnego anioła.
Nie była zdolna wytrzymać jego badawczego spojrzenia. Wydawało jej się, że upłynęła cała
wieczność, zanim ją puścił.
Wszyscy razem znów zasiedli do stołu. Długo rozmawiali, wypytywali Marca o różne sprawy,
ale Vanja nie była w stanie uczestniczyć w ich rozmowach.
Ktoś powiedział coś o czarnych aniołach. Pomocnicy, wyjaśnił Marco i zaczęli mówić o
małych posłańcach, łączących Marca z pozostałymi członkami rodu. Każdemu z nich wiernie
towarzyszyło zwierzę.
Vanja usłyszała swój własny głos:
- Mną opiekuje się kruk. Prawie codziennie widzę, jak krąży nad domem.
103
Teraz Marco patrzył na nią.
- To prawda - przyznał.
Vanja usiłowała wytrzymać jego przenikliwe spojrzenie.
Czy on wie? zastanawiała się. Nie, skąd mógłby wiedzieć?
Oznajmił, że będzie musiał ich opuścić. Vanja nie wiedziała, czy powinna odczuć ulgę, czy
też żal. Chyba i to, i to.
Jego kolejne słowa zabrzmiały złowieszczo:
- Ale przybyłem tu także, by pomówić z jednym z was. Sądzę, że wszyscy wiedzą, o kogo mi
chodzi.
Pokiwali głowami, a Benedikte szepnęła:
- Och, dzięki Bogu!
- Tak, Benedikte - uśmiechnął się Marco. - Słyszałem, że mnie wzywasz, i przybyłem tak
szybko jak mogłem. Dopiero dzisiaj było to możliwe. Dziękuję, że tak dbasz o naszą rodzinę!
Benedikte uśmiechnęła się z radością, choć pochwała także ją zawstydziła.
- Nic nie mogłam na to poradzić - powiedziała.
- Wiem, to zbyt trudne dla ciebie. Vanju, idz do swego pokoju. Zaraz tam przyjdę - spokojnie
rzekł Marco.
Chciałabym umrzeć, myślała Vanja wlokąc się do swej części domu jak na ścięcie. Nie
mogę spojrzeć temu człowiekowi w oczy, nie wiem, o co on będzie mnie pytał, jakie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl