[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie jest wyrachowaną, zdolną do wszystkiego manipulantką, dążącą za
wszelką cenę do celu i owijającą sobie mężczyzn wokół palca, by...
Chociaż, swoją drogą, jak one to robią?
Liza daremnie próbowała odepchnąć od siebie natarczywe myśli.
Obrazy, jakie powstały w jej wyobrazni po rozmowie z Joline, były zbyt
wyraziste, nazbyt pociągające. Tray, dzieci i ona - szczęśliwa rodzina;
beztroskie zabawy w basenie; wspólne spacery do parku, wyjścia do restauracji,
wizyty u dentysty czy... Zawsze i wszędzie razem. Uśmiechnięte, radosne
dzieci... I ona przy boku Traya!
Tray, uśmiechający się do niej znad kart. Jego ręce delikatnie dotykające
jej ciała, muśnięcie ust...
Zamrugała gwałtownie, chcąc przepędzić te obrazy, ale wyobraznia nie
dawała za wygraną.
Musi się opamiętać! Rozejrzała się po mieszkaniu, ale nie było nic do
zrobienia, wszystkie kąty lśniły czystością.
- Dzieci! - zawołała. - Chodzmy popływać w basenie przed kolacją.
Zabawa w wodzie podziałała odświeżająco, ale Liza jeszcze bardziej
uspokoiła się, odsłuchując nagraną przez Traya na sekretarkę wiadomość.
Zawiadamiał, że zje kolację na mieście.
No tak. Nie dające wytchnienia rozkoszne obrazki sielskiego życia na
łonie szczęśliwej rodziny nagle odpłynęły w niebyt, ich miejsce zajęły
- 106 -
S
R
wyobrażenia Traya i pięknej Chase... w wytwornej restauracji, w czułym
uścisku podczas tańca, potem w zaciszu hotelowego apartamentu...
No i dobrze, niech im będzie. Ona i tak powinna skupić się na
obowiązkach. Gdy po kolacji położyła dzieci spać, usiadła w salonie z książką.
To ostatni bestseller, jednak nie mogła się skoncentrować. Czyżby
podświadomie czekała na Traya?
Wykluczone!
Ale gdyby nie wysiadywała w salonie aż do nocy...
I gdyby on nie wyglądał na kogoś, kto umiera ze zmęczenia...
Odłożył płaszcz, rozluznił krawat i osunął się na fotel. Wyglądał, jakby
miał wszystkiego dość.
Aż świerzbiły ją ręce, by łagodnie pogładzić go po twarzy. Na wszelki
wypadek przysiadła na nich.
- Męczący dzień, co? - spytała z troską.
- Tak. - Potarł ręką czoło. - Dwugodzinna telekonferencja. Lawson dostał
szału i w kółko gadał o większym zysku.
- Ciśnie na Filipiny?
- Zgadłaś.
- Coraz więcej kompanii przenosi tam swoją działalność - powiedziała
spokojnie.
Tray odezwał się ostro, jakby wyrzucając z siebie nagromadzoną
frustrację.
- Nie mam nic przeciwko ekspansji. Ale po co od razu przenosić całość,
skoro można jedynie część. I nie wolno zapominać o podnoszeniu poziomu
życia w tych zaniedbanych regionach. Powinniśmy tworzyć dobre miejsca
pracy, dać tym ludziom przyzwoite pensje, świadczenia socjalne.
- Innymi słowy uważasz, że najlepszą drogą do zwiększenia zysków jest
inwestowanie w ludzi - powiedziała z uśmiechem.
Pochwycił jej spojrzenie, też się uśmiechnął.
- 107 -
S
R
- Sam może bym tak tego nie ujął, ale masz rację. Jednak moje poglądy
najwyrazniej nie mają żadnego znaczenia. Przekonywałem Lawsona tak długo,
aż mi zaschło w gardle, ale równie dobrze mógłbym mówić do ściany. Potem
zadzwoniła Chase i musiałem iść z nią na kolację do... - Urwał. - Jak dzieci?
- Dobrze - odparta, starając się, by niczego nie wyczytał z jej oczu. On i
Chase, razem. Ta myśl była nie do zniesienia.
- Chase nalegała, bym spotkał się z panią zainteresowaną adopcją Sunny i
Petera.
Liza gwałtownie odrzuciła głowę.
- I co?
- Tak jak przewidywałem, to było bez sensu. Owszem, wygląda na miłą,
dobrą i zrównoważoną osobę, jednak nie wchodzi w grę. Nie oddam dzieciaków
samotnej osobie.
- Nie?
- Nie! Sama widziałaś, co tu się działo, gdy starałem się łączyć pracę z
opieką nad dziećmi. Chcę, by miały pełną rodzinę, normalny dom... tak jak
wymarzyła sobie Kathy. - Patrzył gdzieś w dal. - Kathy zaufała mi, nie mogę jej
zawieść. Ani mojej mamy.
Naprawdę tak uważa, była tego pewna. Nigdy się nie zgodzi, bym je
zaadoptowała. Serce krwawiło jej na myśl, co czeka te biedactwa. Na chwilę
zakosztowały spokoju i bezpieczeństwa, a teraz znów będą musiały pogodzić się
z nagłą zmianą ich życia. Przywiązały się już do Traya i Lizy, nagle przyjdzie
im zamieszkać z kimś zupełnie obcym... Trudno, musi to powiedzieć.
- Dzieci bardzo się do ciebie przywiązały.
- Wiem. Ale sam nie dam rady odpowiednio się nimi zająć.
- Jednak skoro zamierzasz się ożenić...
- Chase odrzuca taką ewentualność. Nie zgodzi się. Mówi, że nie
powinienem wymagać od niej takiego poświęcenia. To byłoby nie fair. Te dzieci
- 108 -
S
R
nie są nawet ze mną spokrewnione. I chyba ma rację, nie mogę obarczać jej tak
poważnymi obowiązkami. - Spojrzał pytająco na Lizę.
- Ma rację! - niemal wykrzyknęła, nie będąc w stanie dłużej pohamować
złości. To przede wszystkim nie fair w stosunku do dzieci. Skazywać je na taką
macochę! Każde inne rozwiązanie będzie dla nich o niebo lepsze.
Tray nie krył zdziwienia. Może nawet szoku. Czyżby nie zdawał sobie
sprawy, z jaką bezwzględną egoistką zamierzał się ożenić? Czy ma mu
otworzyć oczy? W ostatniej chwili ugryzła się w język. %7łe też ci faceci są tacy
ślepi!
- No tak - powiedział, ucinając dyskusję. - Chase zwróciła mi uwagę na
jeszcze jedną sprawę. I chyba ma rację. Zarzuca mi, że za bardzo się ociągam z
podjęciem ostatecznej decyzji. Ona uważa, że to szkodzi interesom dzieci i zle
wpływa na ich psychikę. Powinienem coś zrobić, i to szybko. Twierdzi, że
niepotrzebnie jestem taki podejrzliwy i dlatego nie podoba mi się żadna z osób,
zgłaszających chęć adopcji Sunny i Petera. Pewnie rzeczywiście szukam dziury
w całym - dodał z rozterką w głosie. - Ale skąd mogę mieć pewność, że
powierzam dzieci odpowiednim ludziom? Co z tego, że zobaczę czyjś wyciąg z
konta lub dom? Albo usłyszę zapewnienia o miłości do dzieci? Jaką mam
gwarancję, że Sunny będzie szczęśliwa, a Peter nabierze pewności siebie? Nie
wiem, co robić.
Odchylił się w fotelu, zamknął oczy.
Też je pokochał, uświadomiła sobie Liza, a jej złość znikła bez śladu.
Czuła się wypalona, pozbawiona resztki sił. Jakim prawem go osądzała? Tray
jest rozdarty. Z jednej strony chce zadowolić osobę, którą kocha, z drugiej
zapewnić dzieciom szczęśliwe dzieciństwo i przyszłość, a na to wszystko nakła-
da się odpowiedzialność za los tysięcy ludzi zatrudnionych w firmach, które
reorganizował. Wziął na swe barki ogromny ciężar. Nie potrafiła przyglądać się
obojętnie...
- 109 -
S
R
Podniosła się, podeszła do niego i stanęła z tyłu. Delikatnie dotknęła
palcami jego twarzy, jakby chcąc zetrzeć z niej zmęczenie, wygładzić głęboko
wyżłobione zmarszczki. Przesunęła rękami po jego szyi, zaczęła łagodnie
masować mięśnie barków.
- Och, jak dobrze - mruknął, rozpinając koszulę.
- Może być jeszcze lepiej - powiedziała rzeczowo. Nie umiała rozwiązać
jego problemów, ale potrafiła sprawić, by choć na chwilę się odprężył. -
Poczekaj. - Przyniosła dwa prześcieradła i krem do rąk. - Zdejmij ubranie -
poleciła.
- Co takiego?
Niemal wybuchła śmiechem na widok jego miny.
- Tray, nie zamierzam cię molestować! Masaż lepiej działa na gołą skórę,
dlatego powinieneś się rozebrać. Nie będę patrzeć - dodała, rozkładając na
dywanie prześcieradło.
Gdy już się położył, zaczęła mu powoli masować obolałe barki.
- Lepiej byłoby na stole, ale jakoś sobie poradzimy.
- Jest wspaniale - zamruczał. Zachichotał, jakby oświeciła go
nieoczekiwana myśl. - Dodatkowa usługa, której nie wymieniłaś w swojej
ofercie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl