[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Dobrze, sir - odparł. - Spróbujemy.
Odszedł, wrzeszcząc jak mewa, i wkrótce na oczyszczonym
skrawku ziemi pod drzewem rozpalono ogień. Obserwowałem dym,
wijący się leniwie, pełznący po pniu olbrzymiego drzewa coraz to
wy\ej i wy\ej. Pózniej spojrzałem na małpy, aby zobaczyć, jak na nie
działa. Kiedy te gerezy, które mogłem dostrzec, zwietrzyły parę
pierwszych pasemek dymu, poruszyły się, lekko zaniepokojone, ale
poza tym nie zdradzały strachu. Po dorzuceniu większej ilości zielonych
liści do ognia, w miarę jak dym stopniowo gęstniał, zaczęły jednak tam
i z powrotem biegać po gałęziach.
Teraz, dziwnie kontrastujące z niezwykłą kakofonią, jaka towa-
rzyszyła wycinaniu podszycia, w kręgu mniej więcej trzystu Afrykanów
zapanowało absolutne milczenie. Otaczali siatkę, trzymając w
pogotowiu rozwidlone kije. Ju\ miałem polecić Mohammedowi, aby
wytłumaczył im, \e nie powinni wszyscy pędzić do pierwszej małpy,
która zeskoczy - jeśli rzeczywiście to zrobi - bo wtedy prawie cała
siatka pozostanie nie strze\ona, gdy wtem z wierzchołka drzewa
zeskoczyła czarno-biała gereza, zgrabnie wylądowała na kupie gałęzi i
ku mojemu zdziwieniu natychmiast w nich zniknęła. Afrykanie wydali
jęk, zbli\ony do  Aaach!", jakim reagują na gola piłkarscy kibice. Po
dłu\szej chwili gereza całkiem nieoczekiwanie wyskoczyła w górę i
pobiegła prosto do siatki. Jak przepowiedziałem, większość Afrykanów
skwapliwie rzuciła się na nią z kijami.
- Ka\ im wracać na miejsca... wracać na miejsca! - krzyczałem
do Mohammeda.
Wywrzaskując rozkazy, zagnał ludzi na stanowiska i tylko dwóch
zostawił, aby zajęli się gereza. Zdołali ją przyszpilić pod siatką, a ja
popędziłem tam, bo chciałem jej się przyjrzeć. Jeden z mę\czyzn zdą\ył
ju\ mocno złapać zdobycz za kark i nasadę ogona, a teraz wyciągał ją z
siatki. Na moje oko była to samica, nie całkiem jeszcze dorosła i w
świetnym stanie. Mimo pozornego smutku i po-tulności gerezy potrafią
boleśnie ugryzć, więc trzeba obchodzić się z nimi bardzo delikatnie.
Zanieśliśmy małpę do jednej z klatek, wsadziliśmy do środka i
zatrzasnęliśmy drzwiczki, po czym klatkę nakryliśmy palmowymi
liśćmi, bo po ciemku zwierzęta czują się bezpieczniejsze. Wracałem
właśnie pod drzewo, kiedy raptem zaczął z niego padać deszcz małp.
Jedna po drugiej waliła się na gałęzie, tak
szybko, \e w locie nie nadą\ałem ich liczyć, na kojcu zaś siedziały zbyt
krótko i zaraz znikały w zielonym gąszczu.
Rozpętało się istne piekło. Małpy ukazywały się kolejno i dawały
nura do siatki, Afrykanie z krzykiem i wrzaskiem przytrzymywali je
rozwidlonymi kijami. Panował nieopisany zamęt. Nie pozostawało mi
nic innego, jak stać przy klatkach, mo\liwie szybko określać płeć i
liczyć przynoszone mi małpy.
Z perspektywy wydaje się zdumiewające, o ilu rzeczach nale\y
myśleć jednocześnie. Ilekroć dwóch Afrykanów podchodziło do mnie z
szamoczącą się małpą, zastanawiałem się, czy nie traktują jej zbyt
bezceremonialnie albo za mocno nie ściskają. Potem musiałem
sprawdzać, w jakiej jest formie. Jeśli była dorosła i miała mocno starte
zęby, oznaczało to, \e jest dość stara; jak, w takim razie, przystosuje się
do niewoli? Musiałem bacznie obserwować wkładanie ich do klatek, bo
Afrykanie mieli skłonność do zatrzaskiwania drzwiczek i przycinania
im ogonów. Nurtowała mnie te\ myśl o prze\ytym przez zwierzę szoku.
Czy jest dość spokojne? Czy wytrzyma transport do kopalni mięsa? A
jeśli je tam dowiozę, jak się zaadaptuje? To dziwne, \e choć schwytanie
musiało napędzić małpom porządnego stracha, większość z nich ju\ po
paru godzinach przyjmowała z mojej ręki jedzenie.
Po wsadzeniu ostatniej gerezy do klatki starannie przeszukaliśmy
stos gałęzi, aby mieć pewność, \e \adna więcej się tam nie kryje. W
końcu mogłem pójść, obejrzeć ka\dą z osobna i policzyć. Do tego
momentu wiedziałem jedynie, \e mieliśmy niewiarygodne szczęście, bo
za jednym zamachem nałapaliśmy i rudo-czarnych, i czarno-białych. W
klatkach naliczyłem dziesięć rudo-czarnych i siedem czarno--białych
gerez, w ró\nym wieku, ró\nej wielkości i płci, co było wa\ne. Ka\dą
klatkę, starannie nakrytą liśćmi palmowymi, zawieszoną na tyczce,
rozchybotaną, niosło po dwóch mę\czyzn, gdy gromadą szliśmy przez
las. Wyciągnięci w długi rząd Afrykanie śpiewali wesołą, triumfalną
pieśń.
Nie posiadałem się z radości. Po tylu tygodniach oczekiwania, po
tylu trudach i wysiłku, jakiego wymagała ta podró\, osiągnęliśmy
najwa\niejszy cel, schwytaliśmy gerezy. Ale to zaledwie pierwszy etap
operacji, przyszło mi na myśl, kiedy ładowaliśmy klatki do du\ego
land-rovera i wolno wracaliśmy wyboistą drogą do kopalni mięsa. Teraz
czeka nas najcię\sza próba: utrzymanie małp przy \yciu.
VII
Utrzymajcie mi gerezę przy \yciu
Panowie.
Będziemy wdzięczni, jeśli zechcą Panowie przyjść dzisiaj punktualnie o
9.00 na wieczorek taneczny. Urządzamy go dla naszej siostry Reginy,
która wstąpiła do policji i teraz nie ma jej w domu. To potańcówka
po\egnalna. Wszyscy jesteście na nią zaproszeni. W oczekiwaniu
natychmiastowej odpowiedzi.
Adres:
J. B. Musa Bambawo
M. C. J. P. Musa
Jak podejrzewałem, schwytanie gerezy to jedna sprawa, a utrzymanie
jej przy \yciu całkiem inna. Główna trudność polega nie na tym, \e te
małpy nie potrafią przywyknąć do niewoli, bo z nią prawie natychmiast
się godzą. Trudności przysparza karmienie. W stanie dzikim \yją na
samych wierzchołkach drzew, a jedzą niemal wyłącznie liście, mech i
inne pospolite zieleniny, a jak przypuszczam, od czasu do czasu ptasie
jajko czy jaszczurkę. W rezultacie \ołądek gerezy, zamiast być
pojedynczym workiem jak u innych małp, rozwinął się w kolejne
podwójne komory, aby czerpać mo\liwie najwięcej pokarmu z tej dość
mało po\ywnej masy. Pod wieloma względami przypomina \ołądki
zwierząt kopytnych, prze\uwaczy. Gereza często ma \ołądek tak du\y,
\e wraz z zawartością wynosi ćwierć jej wagi.
Początkowo mogliśmy dawać gerezom naturalny pokarm, którego
dostarczał otaczający nas las, a one jadły \arłocznie. Według mnie
jednak chyba na skutek szoku, wywołanego przez schwytanie, w ciągu
dwudziestu czterech godzin niemal zupełnie straciły apetyt. Zaczęliśmy
naprawdę się martwić. Zrozpaczeni pojechaliśmy na targ w Bambawo,
u stóp wzgórza, i zakupiliśmy du\e ilości zielenin, któ-
re Afrykanie uprawiają, aby z nich robić swoje gulasze i inne potrawy.
Były ró\nego rodzaju - przypominały albo szpinak, albo koniczynę o
sporych liściach - i wypróbowaliśmy je na gerezach. Małpy najpierw nie
zdradzały \adnego zainteresowania, potem zaczęły jeść dosyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl