[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w tym momencie przy zdrowych zmysłach i zobaczył, co właśnie zrobił, to a)
zmoczyłby się, b) obgryzł paznokcie do kostek palców w czasie trzydziestu se-
kund, c) wrzasnąłby lub d) zrobił to wszystko naraz.
* * *
Wóz zatrzymał się w ciemnej uliczce z piskiem hamulców i plaśnięciem wy-
jątkowo powolnego gryzonia, który pod wielkim kołem wybrał się na spotkanie
ze stwórcą. Komandor Tojad zwany Mocnym zeskoczył z wozu, dwoma susami
doskoczył do drzwi i zapukał w nie pięścią odzianą w czarną rękawicę.
 Kiedy ich potrzebujesz, nigdy nie słyszą stukania  zagrzmiał sejsmicznie,
krążąc, i zazgrzytał zębami, gdy u jego boku pojawił się kapitan Barak.  Cóż,
dzisiaj upływa termin. Jeśli nie zdążył. . .  Tojad zacisnął ręce, odwrócił się do
drzwi z zamiarem wykonania kolejnej serii niecierpliwych puknięć i wpadł do
środka.
Błyskawicznie zerwał się na równe nogi, rozejrzał wokół i zmierzył Baraka
spojrzeniem, które sugerowało, żeby szczegóły tego incydentu zachował dla sie-
bie. Wtedy właśnie uderzyła ich nagła fala gorąca, rozgrzane do białości macki
wznoszącego się prądu powietrznego.
Na środku kuzni stał piec z otwartymi otworami wentylacyjnymi i wypluwał
z siebie płomienie sięgające sufitu.
100
Wiatr owiał kostki Tojada, porywając tlen do piekielnej pożogi, która spalała
wszystko w ryczącym piecu.
Tojad, najwyrazniej nieświadomy szalejącego żywiołu, ruszył przez zasłonę
z wirującego dymu i zdjął z wieszaka na ścianie jeden ze swoich szczuroodpor-
nych butów. Natychmiast upuścił go z wrzaskiem; rozgrzany stalowy czubek ude-
rzył w kamienną podłogę. Pozostałych szesnaście także wypaczyło się od gorąca.
I wtedy ujrzał go przez dym.
 Kowalski!  zagrzmiał, przekrzykując świst częściowego spalania.  Coś
ty zrobił z tymi butami!? Moi ludzie nie mogą ich nosić! I nie kołysz się, kiedy do
ciebie mówię. . . och.
 Typowe  warknął kilka chwil pózniej do Baraka, wyłaniając się z dymu
ugięty pod ciężarem zwłok kowala.  Zlecam mu proste zadanie, a on daje się ot
tak po prostu zamordować! Co za nieostrożność!  Wrzucił martwego Stana na
wóz.
 W porządku, kapitanie  zwrócił się do Baraka.  Ugaście ten ogień
i zatrzymajcie tych samych podejrzanych co zwykle.  I popędziwszy nosorożce,
odjechał uliczką.
 Ale skąd, pytam się, skąd ja teraz wezmę szczuroodporne buty?
Rozdział czwarty
Kilka grzechów głównych
Jego oczy miotały się gorączkowo za napiętymi powiekami, kiedy usiłował
pojąć obrazy atakujące zewsząd rozedrgane zmysły. Płomienie. Kowadła. Aomy.
Włamanie.
Zadrżał na całym ciele. Rozpalone wspomnienia domagały się uwagi. Nie mo-
gąc uchwycić ich sensu, otrząsnął się ponownie. I jeszcze raz, mocniej, bardziej
stanowczo i energicznie.
 Hej! Jest tam kto?
Otworzył gwałtownie oczy, zamrugał ciężkimi powiekami i skoncentrował
rozmazane spojrzenie na człekokształtnej zjawie niecierpliwie potrząsającej go za
ramię. Senne wizje umknęły chyłkiem do kątów podświadomości, założyły ręce
i zaczęły niecierpliwie czekać na następną noc.
 Nie poznajesz mnie? Wstydz się, żołnierzu!  warknął generał Synod
z wymuszonym uśmiechem, żartobliwie trącając Dżi-hada w ramię. Skulił się na
dzwięk własnego głosu i znienawidził się za jego ton.
Krzyżowa kariera generała Synoda przyniosła mu niezliczone nagrody za nad-
gorliwość w okazywaniu odwagi i męstwa. Nawet teraz na jego piersi pobrzękiwał
Krzyż Zwycięstwa, otrzymany po tym, jak jedną ręką ocalił dziewięćdziesięciu
siedmiu zakładników z GROMU-u przed maszynami oblężniczymi ze Zwiąty-
ni Mefickiej; na epoletach błyszczała Honorowa Spinka Nieprzeciętnego Kura-
żu za bezgraniczną elegancję w warunkach bitewnych; a z płatków uszu zwisały
mu Perłowe Motyle za pokonanie wpław stu jardowego basenu pełnego piranii.
Oficjalnie więc, jak widać, generał Synod nie bał się niczego.
Prywatnie, w głębi ducha, przyznawał się jednak do bezrozumnego strachu
przed jedną rzeczą  zapachem klasztornych lazaretów. Poza tym nie przejmo-
wał się zupełnie niczym. No, może z wyjątkiem pająków  zimny pot oblewał
go za każdym razem, gdy przypominał sobie sposób, w jaki poruszają swoimi
wielkimi, włochatymi, potwornymi odnóżami. Mówiąc szczerze, nie przepadał
też szczególnie za wijami, szczypawkami, stonogami i mnóstwem innych robali,
102
które można znalezć pod kamieniami.
 Och, generale!  zaczął Szlam Dżi-had, usiłując zasalutować na hamaku.
 Eee. . . co u pana słychać?
 Nie, nie. Jak ty się masz?
 Hm, tego, jestem gotów do pełnienia obowiązków  skłamał Dżi-had,
przypatrując się z zakłopotaniem połyskującym śladom po niedawnych oparze-
niach na rękach.
 Nie, nie, eee. . . w porządku, odpoczywaj  wymamrotał Synod, wpatrując
się tępo w podłogę. Czas odwiedzin. Czas odwiedzin! Generał był przekonany, że
czas odwiedzin ciągnie się bardziej niż jakikolwiek inny. Stanowił on nudny, zie-
lony zaścianek chronologii, pełen liści, glonów i wraków zakupowych koszyków.
O tak, dłużył się bardziej niż deszczowe niedzielne popołudnie. . .
 Chciał się pan ze mną widzieć?  zapytał Dżi-had. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl