[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzał. Siwego tymczasem dopadła reszta rodziny. - Czyś pan oszalał?! - wydzierała się matka. - Strzelać po nocy w cudzym domu! Która to godzina? Druga? Trzecia? Pan w nocy nie sypia? I w ogóle do kogóż, na Boga Ojca, pan strzelał?! Co?! - Przepraszam, że wszystkich państwa pobudziłem -tłumaczył się tym rozsierdzająco spokojnym głosem Siwy. - Naprawdę nie było to moim zamiarem. Przykro mi. Pomyliłem się. - Pomylił się pan?! Pomylił?! Chuchnij no, młody człowieku! Lea i Krystian, chichocząc, pokazywali sobie palcami pistolet Siwego. Ojciec jęczał coś o Niemcach. Powoli robiła się z tego farsa, jakiej nie powstydziłby się Hemar. Przechodząc, Trudny zajrzał do pokoju zajmowanego przez gościa, gdzie nie paliło się światło. Rozkopana pościel na łóżku, obok otwarta walizka, na stoliku książka rozłożona płócienną okładką do góry. - Idzcie spać - mruknął, przepychając się do Siwego. Złapał go za ramię i zaciągnął do jego pokoju, stanowczo zamykając za sobą drzwi. Dochodzące zza nich okrzyki protestu wywołały na jego twarzy lekkie skrzywienie ust. Płynnie zmienił je w grymas gniewu. - Do kogo była ta kanonada? - syknął, nie wypuszczając Siwego. Siwy patrzył mu w oczy z odległości trzydziestu centymetrów. Lewa powieka zaczęła mu drgać w nerwowym tiku, poza tym pozostawał jednak przerażająco opanowany. - Przepraszam - powiedział z takim naciskiem, że było oczywiste, iż już ani razu nie powtórzy tego słowa. - Do kogo? - wysylabizował Jan Herman. - Do nikogo. - Tak dla wiwatu? - Puszczaj. - Czy ty w ogóle jesteś normalny? Siwy wyrwał mu się, usiadł na łóżku. Pistolet wyjął i rzucił na wierzch ciuchów wypełniających walizkę. Milczał. Harmider za drzwiami powoli cichł. Trudny stał oparty o nie plecami, z dłońmi w kieszeniach szlafroka, i patrzył na Siwego. Siwy siedział zgarbiony, ręce opuścił swobodnie pomiędzy kolanami, jakby jego bicepsy uległy nagłej atrofii, i martwym wzrokiem mierzył noc za oknem. Nie paliła się lampa, księżyc wystarczał. Siwy milczał i Trudny zaczął już wyczuwać gorący ból w tym jego milczeniu. - Był tu ktoś? - spytał cicho, mimowolnie przyjmując ton głosu tamtego. Siwy pokręcił głową. Białe włosy miał zmierzwione. - Więc? Ale on nie powiedział już ani słowa. Jan Herman postał tak jeszcze kilka minut, wreszcie oderwał się od drzwi, warknął: - Wynosisz się o świcie. Nie chcę cię więcej widzieć. I wyszedł. 5. Jan Herman Trudny wlókł się przez dziedziniec swej zajezdni w kierunku wpółotwartej głównej bramy. Pięści miał skryte w kieszeniach, ramiona ściągnięte w dół. Pi- jane myśli tańczyły mu w głowie. Spadł śnieg i uciekły kolory. Co to jest, że ja wszędzie widzę smutek. Znieg, więc zima, kolejna pora roku, rok się kończy, niedługo nowy. To jest smutek czasu; ani wiosna mnie ucieszy, ani lato. %7łycie zużywa się coraz szybciej i szybciej. A przecież kiedy byłem dzieckiem, czas płynął tak wolno, bywały miesiące jak lata, bywały lata jak dziesięciolecia; pamiętam dni rozwlekłe niczym grudniowy sen. A teraz - niemal nie ma odstępu pomiędzy porankiem a wieczorem, niedzielą a piątkiem. Czas został sprasowany. Jestem okradany z życia. Chodzę po twardym, trzeszczącym śniegu, para oddechu przed twarzą, zimny wiatr w oczy, wrony na wyblakłym niebie... Choć tak ostra - wiem, że nie zapamiętam jej: ta chwila jest nazbyt podobna do setek innych, których nauczyłem się już w dzieciństwie. W powtórzeniach nie ma życia. Pamięć nie pożre tego samego po raz drugi. Dotarł do uchylonej bramy, wyszedł na zewnątrz. Grzeczny odwrócił się ku niemu, rzucił w śnieg peta i wyciągnął rękę na powitanie. Trudny nie uścisnął jej. - Idioci - wymamrotał. - Noo, nic się przecież nie stało. Trudny nie skomentował. Rozejrzał się po bezludnej Kruczej, spojrzał w niebo; byle nie na blondyna. - Gdzie ten twój młody sokół? - Kto? - Zezowaty. Już nie łazi za tobą? Pewnie za długo bawił się zawleczką. - Ząb go boli. Poszedł do dentysty rwać. - Wychodzą mu mleczne? - zaszydził w przestrzeń Trudny. - Długo pan tak będzie? Wypadek to był. Przecież Siwy nie zrobił tego panu na złość. - Skąd wiesz? Powiedział wam może, jakim cudem udało mu się pomylić mój korytarz ze strzelnicą? Grzeczny wzruszył ramionami. Trudny obejrzał się na niego. - No? - nacisnął. - Powiedział? - Daj pan spokój, każdemu się może zdarzyć...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|