[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Jestem gotowa wysłuchać. Kiedy przeczytałam to w gazecie, wiedziałam, że przeżywasz
to bardzo ciężko, bo przecież akurat tobie, a niby dlaczego, wszystko musi się udać. Uwierz
mi, Lilka, że
to się stało lepiej. Zaczęłabyś się natychmiast traktować jak pisarka, to by cię trochę
zdemoralizowało.
 To by mi tylko dodało zapału.
 Nie.
 Tak. A po tym rzuciłam wszystko w kąt. Kiedy chłodno przeanalizowałam tę odmowę,
nie mogłam nie schylić głowy przed ich rzeczowością. Byłam tam, rozmawiałam. Jesteś
dobra, że chcesz wysłuchać tego smutnego monologu, bo to piekło, bolało. Nie należało do
rzeczy, z których się zwierzałam przyjaciółkom. Kiedy się wybierałam na studia, to naturalnie
głowę miałam pełną projektów, czym to ja tam będę, ale zawsze, tak najgłębiej tkwiło, że
będę pisać. %7łe na studiach zdobędę trochę wiedzy, obycia naukowego, że to będzie taki
przedpokój do dalszych rozległych zainteresowań, chociaż nie bardzo potrafiłam
sprecyzować, jakich. Zaraz po przyjezdzie do Warszawy rzuciłam się na bibliotekę i tam
wykombinowałam, że nie chcę studiować psychologii. Zmieniłam wydział.
 Nigdy mi nie wyjaśniłaś, dlaczego.
 To skomplikowane. I kwestia osobna. Nie żałuję. Nigdy wprawdzie nie czułam czegoś
takiego, co nazywają natchnieniem, może muza koło mnie przechodziła, ale mnie nie
dotykała. No, nigdy tak głośno nie klapnęła w policzek. Zawsze wszyscy mi mówili, że mam
niezmierną łatwość pisania, polonistki, adresaci moich listów i tak dalej. Jakbym szuflą brała
słowa z jakiegoś worka, niedbałym ruchem rzucała je na papier, a one się tam już same
układały w zgrabnym szyku. Ci wszyscy mylili się, i ja wiedziałam o tym od początku. Ta
łatwość pisania, poganianie ręki, prędzej, prędzej, żeby zdążyć za myślą. Czy ty mnie
słuchasz? To nie ma nic wspólnego z łatwością.
 Bardzo mnie to interesuje.
 I ta szybkość pisania, zorientowałam się podczas licznych prób, jest wściekle
wyczerpująca. %7łeby zaistniała w ogóle, musi być absolutna psychiczna koncentracja, a
zgódzmy się, że to nie jest przewodnia cecha mojego charakteru. Wiedziałam, że będę miała z
sobą masę kłopotów w tym względzie. I nie można być długo w takim napięciu, to boli.
Także nie myśl, iż wszystko wyobrażam sobie różowo i łatwo, to sobie zastrzegam, bo
pózniej, po moich mądrych rozważaniach przyszły smarkackie postępki. Na temat talentu
miałam własną teorię: talent jest oryginalnym przetworzeniem rzeczy
nieoryginalnych, własnym dyskutującym spojrzeniem na rzeczy widziane i zasłyszane. Teraz
już nie wiem, czym jest. Może zbyt oryginalnie przetworzyłam te rzeczy niezbyt oryginalne.
Albo odwrotnie. Wiesz, oni mnie przyjęli tam nawet życzliwie, kiedy poleciałam zrobić tę
awanturę, bo niby dlaczego cała Polska miała się dowiedzieć, że  nie skorzystają".
Oczywiście nie wiedziałam, że drukując ten nekrolog wysłali do mnie jednocześnie list, w
którym mnie zapraszali do redakcji. Pózniej już zbyt daleko zabrnęłam w ośli upór i nie
mogłam opuścić pozycji niedocenionego talentu. A jeszcze pózniej zarzuciłam myśl o
pisaniu. Nie na zawsze, ale na pewien czas. Najbardziej mnie dotknęli ci mecenasi, którzy
mojej pasji starali się otrzeć łzy frazesem o pewnej świeżości. Wiedziałam, że tak się
elegancko spławia delikwentów. Jeśli uchylimy okno w koszmarnie zadymionym
pomieszczeniu, to także poczujemy pewną świeżość, ale ile potrwa wietrzenie, jeśli okna nie
zdecydujemy się otworzyć od razu na oścież? Coś takiego tam wygadywałam w redakcji,
połykając łzy i srogim głosem domagając się zwrotu bezcennego maszynopisu. To było rok
temu, teraz zachowałabym się prawdopodobnie inaczej. Tak, masz rację, myślałam, że mi się
powiedzie. Nie znaczy to, że rozsadzała mnie duma, kiedy czytałam swój tekst, tylko
wydawał mi się nie pisany pod nikogo, nie był kompilacją tego, co przeczytałam, no i był
odpowiednio udziwniony, żeby musiał zastanowić. Natychmiast to ci rutyniarze wychwycili,
skąd? No, to był literacki tygodnik, drukowali się tam nasi sławni, a tu nagle Sagowska się
wpycha, nie uważasz. Myślę, że błędnie odczytali mój list. Bo ja napisałam:  W trosce o
poczytność Waszego tygodnika, zezwalam na druk mojego tekstu, który w załączeniu
przesyłam. Cześć pracy". Może myśleli, że to jakaś zarozumiała osoba, może nie wyczuli za
tym trwogi, szacunku, fasonu. Wolałam coś takiego, niż wypisywać, że miałam ciężkie życie,
gnębiła mnie sanacja, a teraz chcę tworzyć dla dobra ludu pracującego. No, ale to nieważne,
ciągle zahaczam o inne dziedziny. Przyjął mnie tam taki siwy pan, który usiłował mi
wytłumaczyć, żebym trzymała się u-stalonych rodzajów,  pisała prosto, prościej, znacznie
prościej" i w moich opowiadaniach? esejach? felietonach? (tak się głośno pytał sam siebie, co
to właściwie jest) albo zlikwidowała mgliste zarysy fabuły  to byłyby felietony, albo
zbudowała fabułę, żeby to były
opowiadania. Chwalił niektóre pomysły. Ja mu na to powiedziałam, że podważanie kanonów
to nie jest od razu rewolucja, tylko coś zwyczajnego i piszę tak, jak uważam za stosowne. I
tak będę pisać. Byłam, wiem, obrzydliwym smarkaczem, bo on nie musiał mi poświęcać
czasu, ale jak już weszłam na jakiś tor, za wielki dyshonor uważałam trochę z niego zboczyć.
Coś z tego zresztą we mnie przetrwało. To nie był głupi facet, rozumiał mnie trochę i na moje
wstrząsające przemówienie dobrotliwie kiwał głową. Czekałam tylko, kiedy mi każe się
uczyć i już miałam w myśli listę nazwisk pisarzy, którzy koło uniwersytetu nawet nie
przechodzili, a piórem machali wcale niezle. Niestety, zawiódł mnie, nie kazał się uczyć,
natomiast starał się mnie zapewnić, że  coś w tym jest" i żebym zajrzała do redakcji za parę
lat. To mnie rozwścieczyło znowu, bo ja chciałam już, ćwiczenie się w cierpliwości
pozostawiałam mniszkom. A najgorsze było to, że moje oczy były inspirowane poczuciem
klęski i lały łzy, więc wyjaśniłam, że odmowa mnie wcale nie dotknęła, skądże, że niemal
przynosi mi zaszczyt, tylko płaczę ze złości, bo mnie skompromitowali drukując moje
nazwisko. I że parę osób rozchoruje się z radości. Miałam na myśli ciebie i Michała, ale
głównie ciebie, bo Michała o tygodnik literacki posądzać trudno.
 Nie cieszyłam się. Wiedziałam, że to dla ciebie większy cios niż nauczka. Przynajmniej
tak doraznie.
 Kiedy mi oddali te arcydzieła, przedarłam je na kilka kawałków i wrzuciłam do kosza
przy latarni. W pierwszym momencie poczułam się wyzwolona i lekka, coś już miałam w
życiu rozstrzygniętego, a potem było jeszcze bardziej przykro. Tak, to była wielka klęska.
Wytarłam twarz szalikiem, bo łzy mi leciały jak dojrzałe gruszki z drzewa i przysięgłam
sobie, że zarzucam to na razie. Pózniej przez jakieś dwa miesiące pozowałam sama przed [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl