[ Pobierz całość w formacie PDF ]

najcichsze kroki, pośpieszyliśmy do końca korytarza i ostrożnie zajrzeliśmy w jego lewą
odnogę.
Przy drzwiach więżących dżinna tkwiła panna Johnson w długich, rdzawych szatach,
uzupełnionych obecnie podobnym do srebrzystej peruki nakryciem głowy. W jednej ręce
ściskała długą lśniącą szablę o klindze pokrytej gęsto wygrawerowanymi napisami i
motywami roślinnymi. W drugiej miała niewielką, miedzianą kadzielnicę zmatowiałą ze
starości. Unosiły się z niej kłęby wonnego, błękitnego dymu.
— Czy to ty? — zapytała bezbarwnym głosem.
Qualt zmarszczył brwi i popatrzył na nas z wahaniem, po czym rzekł:
— Tak, to ja.
Panna Johnson nawet nie odwróciła się, by sprawdzić, kto do niej podszedł.
Zachowywała się jak osoba pogrążona w transie, w głębokim hipnotycznym transie i brała
nas za kogoś innego. Może spodziewała się przybycia swego zakapturzonego przyjaciela. W
każdym razie nadal wymachiwała kadzielnicą i kreśliła w powietrzu skomplikowane wzory
swym błyszczącym mieczem.
Nachyliłem się do owłosionego ucha profesora.
— Co teraz zrobimy? — wyszeptałem. — Rzucimy się na nią?
— Nie ma takiej potrzeby — nadeszła cicha odpowiedź. — Ona wie, co robi.
Powinniśmy się tylko upewnić, czy wszystko przebiega prawidłowo. Gdyby nie udało jej się
zniszczyć dżinna, może my zdołamy dokończyć dzieła.
— Nie sądzę, abym miał jakieś szansę. Byłem tylko na trzech lekcjach ju–jitsu.
— Ju–jitsu nie pomoże ci w walce z dżinnem Ali Baby, Harry — odezwała się Anna.
— Patrzcie, co ona robi!
Panna Johnson drżała na całym ciele. Zaczęła kiwać się w przód i w tył, rzucając przy
tym na wszystkie strony głową. Z kąta, w którym byliśmy stłoczeni, widzieliśmy wywieszony
język i połyskujące białka wywróconych oczu. Jej twarz była niemal niebieska od oparów
opium, a po brodzie ściekały strzępki piany. Cięła powietrze szablą tak gwałtownie, że z
niepokojem pomyślałem, czy przypadkiem nie zrobi sobie krzywdy. Taką bronią można
przecież przeciąć unoszący się w powietrzu pojedynczy włos.
Zaintonowała jakąś kwilącą pieśń, przytupując sobie do taktu bosymi stopami.
Kilkakrotnie uchwyciłem imię Nazwaha, choć reszta zaśpiewu była dla mnie zupełnie
niezrozumiała. Zaraz potem powiodła palcem po wszystkich odciśniętych w brązowym
wosku pieczęciach, strzegących uwięzionego w wieżyczce dżinna.
Stało się wówczas coś niezwykłego. Gdy tylko jej palec zetknął się z powierzchnią
drzwi, wosk zaczął się topić i spływać w dół długimi brązowymi soplami. Odciśnięte na
pieczęciach święte symbole rozpuściły się w bezkształtną masę. Jeden po drugim potężne
zaklęcia i magiczne rysunki uniemożliwiające dżinnowi opuszczenie gotyckiej wieżyczki
przestawały istnieć. Na ten widok zrobiło mi się nieswojo i coraz częściej oglądałem się za
siebie, by sprawdzić, czy korytarz jest pusty. Skoro panna Johnson kogoś oczekiwała, nie
chciałbym go mieć za plecami w momencie uwolnienia dżinna ze starożytnego więzienia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl