[ Pobierz całość w formacie PDF ]

życzy, to dostanie.
I podniósłszy nóż w górę, skoczył do Piotra spodziewając się, że rozpłata
mu grdykę, lecz Piotr z błyskawiczną szybkością zabiegł mu drogę. Olbrzymie
ramię, grube jak konar drzewny, wysunęło się w jednej chwili naprzód i
schwytało w przegubie rękę nożowca. Wystarczył jeden skręt, a nóż wypadł z
brzękiem na pokład. Drugie ramię pochwyciło napastnika za udo - i Bones
zadyndał nad głową Piotra. Piotr wstrząsnął nim lekko, jak gdyby chcąc
pokazać, jak mocno trzyma go w garści, i zawrócił do burty nawietrznej
(wystawiona na wiatr). Bones darł się wniebogłosy jak potępieniec,
mniemając, iż Piotr zamierza go wrzucić w morze. Ale olbrzym, przebywszy
połowę pokładu, doszedł tylko do luzno wiszącej liny; tu ostrożnie opuścił
Bonesa w dół, wpakował go sobie pod pachę i zaczął wiązać pętlicę.
Patrzyliśmy na niego w najwyższym osłupieniu, a że takie postępki uświęca w
podobnych wypadkach zwyczajowe prawo korsarskie, przeto nikt się do tego
nie wtrącał. Lecz nie danym było Piotrowi powiesić Bonesa.
- Sprawa twoja na pewno jest słuszna, Piotrze - odezwał się mój dziadek z
kajuty oficerskiej poza nami - ale jestem zmuszony prosić cię, byś puścił
tego człowieka. Cieszy się on poważaniem jednego z moich przyjaciół.
Piotr spojrzał z zaciekawieniem na Murraya.
- On napadł z noszem na Roberta i na mnie, ja! - odpowiedział.
- On już tego nie uczyni drugi raz - zaręczył Murray. - Panie Bones!
Piotr z żalem zdjął pętlicę z szyi Bonesa i dał mu takiego kuksa, iż ów
zatoczył się po pokładzie od armaty aż do nasady tylnego masztu, odbił się,
wybiwszy sobie jeden ząb, i na koniec zwalił się u stóp Murraya jak
bezwładna, potłuczona masa. Dziadek mój przyglądał się pijakowi z widoczną
odrazą i niezadowoleniem.
- Wstań aść, panie Bones! - nakazał.
Bones wygramolił się jakoś na nogi, okrwawiony od kilku uderzeń i
zadrapań. Był bardzo strwożony tym, co groziło mu przed chwilą.
- Panie Bones - podjął mój dziadek - jesteś waćpan w tej chwili pod moim
dowództwem, a ja mam właśnie nieco staroświeckie poglądy co do karności i
wypełniania moich nakazów. Waćpan przed chwilą złamałeś mój rozkaz.
- Ależ, ja nie...
- Panie Bones - mówił dziadek nie podnosząc głosu - czy znałeś człowieka
nazwiskiem Fotherill... zdaje się, że na imię mu było Jim?
Bones kiwnął głową nie mogąc wydusić ni słowa.
- A co kazałem z nim zrobić, panie Bones?
Bones oblizał wargi.
- Przytłukli go.
- Wybornie! - potwierdził mój dziadek. - Przytłukli... Jest to bardzo
zwięzłe wyrażenie, Robercie - zwrócił się do mnie - które, winienem ci to
wyjaśnić, oznacza wrzucenie kogoś pod stępkę (stępa, kil, tram - belka
wiązania okrętowego biegnąca przez całą długość spodu statku) okrętu; a
więc, chyba nie ma dwóch zdań, pociąga to przykre następstwa.
I zwrócił się znów do Bonesa.
- Nikomu nie uchodzi płazem nieposłuszeństwo więcej jak tylko raz, panie
Bones. To wszystko. Możesz odejść.
Majtek odszedł chwiejnym krokiem, obcierając rękawem surduta krew z
policzka, lecz zastąpił mu drogę Piotr. Ten wyjął dębowy szczebel ze
sznurowej drabiny okręconej dokoła masztu tylnego, wyciągnął go w stronę
Bonesa i jego kamratów, z całym spokojem złamał drewno gołymi rękami i
rzucił ułomki w dwie strony.
- Wspaniale! - zawołał dziadek. - Jakież słowa potrafią opisać choćby ten
jeden czyn? Zaczynam się przekonywać, że Corlaer ma wyrazną skłonność do
dramatu. Mniemam, że już przyszedłeś do siebie po morskiej chorobie,
przyjacielu Piotrze?
- Już mi lepiej, ja - odpowiedział Piotr.
- Może więc zejdziesz na dół i zjesz ze mną śniadanie?
Piotr miał minę nieszczęśliwą; biedak lubił sobie dobrze podjeść.
- Neen - rzekł prostodusznie. - Jeszeli będę jadł, to zachoruję.
- Współczuję ci - odpowiedział mój dziadek z nieodstępną uprzejmością. -
Zalecam ci małą dietę przez parę dni i od czasu do czasu odrobinę trunku,
aby rozgrzać żołądek, a wróżę ci, że staniesz się takim żeglarzem jak każdy
z nas. Ty zaś, Robercie, widzę, żeś się już w domu zaprawiał do tego
złowrogiego żywiołu. Wyśmienicie! Powinieneś tylko nabrać do mnie zaufania.
Czy pod wrażeniem nowych swych przygód nie poczułeś chęci przekąsić coś na
drugie śniadanie?
- Właśnie usłyszałem, co się stało z prawowitą załogą tego okrętu -
odpowiedziałem - to zaś odebrało mi ochotę do jadła.
- Szkoda - odparł smutno dziadek. - %7łycie jest pełne uciążliwości,
Robercie, jak będziesz miał sposobność jeszcze się przekonać. Litość jest
często mylnym sędzią, a przestępstwo niekiedy bywa cnotą... Silverze, czy
czatownik widział jaki statek?
- Nie widział ani żagla, odkąd minęliśmy Piaszczystą Mierzeję, łaskawy
panie - odparł skwapliwie kuternoga.
- Doskonale. Trzymajcie się tego kierunku i przywołajcie mnie
natychmiast, skoro pojawi się jaki żagiel.
To rzekłszy, z właściwą sobie wytwornością zszedł do kajuty, gdzie go
czekało śniadanie.
VI
Ludzie wyjęci spod prawa
Po naganie udzielonej Bonesowi przez mojego dziadka zapanowała na okręcie
znaczna karność, tak iż Piotr i ja byliśmy pozostawieni sami sobie; zadawał
się z nami jedynie Silver, który jak mi się zdaje, znajdował w tym
szczególną przyjemność, by dokuczać sztormanowi wylewami swojej względem
nas serdeczności. Na bocianie gniazdo masztu przedniego wysłano drugiego
czatownika, a wachta na pokładzie miała się wciąż na ostrożności. Jednak w
tym dniu nie przydarzyło się nic niepokojącego. Bryg zmierzał trwale ku
północo-wschodowi, a morze opasywało nas bezmiarem swych wód. Przez
chwilę
widać było w oddali bledziuchny, mglisty skrawek lądu, który niebawem znów
się schował za widnokręgiem.
Dziadek przez całe popołudnie przechadzał się miarowym krokiem po
pokładzie, zwiesiwszy głowę na piersi i nie odzywając się do nikogo ani
słowem. Nie zważał ani na mnie, ani też na żadnego z majtków, którzy do
Silvera odnosili się z niewymuszoną poufałością, za to jemu, gdy
przechodził koło nich, usuwali się czym prędzej z drogi, kiwali głowami i
skubali sobie czupryny. Z nadejściem nocy czuwał nad tym, by na głównym
maszcie wywieszono dwie latarnie: czerwoną i zieloną, jedną ponad drugą;
ledwo że tknął pysznej wieczerzy, którą ugotował Silver, a Darby przyniósł
nam do kajuty. Nawet i podczas jedzenia nie miał ochoty gawędzić, co jak
zdołałem wywnioskować, było sprzeczne ze zwykłym jego usposobieniem.
Zaraz po wieczerzy powrócił na pokład pozostawiając Piotra i mnie z
młodocianym Irlandczykiem, z którym pogwarzyliśmy sobie o tym i owym, aż
zmorzeni ciężkim powietrzem morskim, udaliśmy się wreszcie na spoczynek.
Piotr przyszedł już prawie do siebie, choć ledwo się odważył cokolwiek
przekąsić i miewał nudności za każdym razem, gdy bryg zanadto się
rozkołysał. Ledwośmy się ułożyli, on zasnął od razu, natomiast ja przez
parę godzin jedynie drzemałem, słysząc przez cały czas nad głową
jednomierny stuk kroków - to dziadek przechadzał się od balustrady na rufie
do kajuty oficerskiej i znów z powrotem.
Gdy rankiem wyszedłem na pokład, już zastałem tam Murraya; ubrany był,
jak zwykle, schludnie i wytwornie, a twarz miał rześką i wypoczętą. Stał
rozkraczony tuż koło steru, z rękoma założonymi na plecach i wzrokiem
utkwionym w burzliwej toni. Wiatr zmienił się kilkakrotnie w ciągu nocy,
tak iż pogodę mieliśmy mniej pomyślną, łagodne zaś kołysanie roztoczy
wodnej, jakie niosło nas wczoraj, przeszło w nagłe, łamiące się przewały.
Piotr stał się dziś nieprzystępny, a że nie nęciła mnie ani obłudna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl