[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ku od lat dziewiętnastu do lat dziewięćdziesięciu? Bo to fakt, panno Stuart. Co najmniej połowa z nich bez wahania skoczy sobie nawzajem do gardła, aby zdobyć choć jeden pani uśmiech. W głosie porucznika słychać było nutkę osobliwą, świadczącą, że on wcale tak lekko do tej niby dowcipnej wymiany zdań nie podchodzi. Tess dyp- lomatycznie więc na chwilkę umilkła, kryjąc oczy za firanką rzęs. Potem firanka się uniosła, w fioł- kowych oczach błysnęło wyzwanie. Chwała Bogu, panie poruczniku, że pan niko- mu do gardła skakać nie będzie. Pan przecież już oddał się w niewolę... Ja?! Pięknej brunetce, pannie Elizie. A, Eliza... Postarał się, aby zabrzmiało to bardzo obojętnie, wręcz lekceważąco. I nagle pożałował, że on tę brunetkę zdążył poznać już bardzo dokładnie. Pan jest zaręczony, panie poruczniku? Na Boga! Nie! A skąd to przerażenie? Czy zaręczyny z panną Elizą byłyby czymś tak straszliwym? Z nadzieją w sercu 75 Panno Stuart, pozwolę sobie zauważyć, że pani jest nieco obcesowa. Obcesowa?! To ja pozwolę sobie zauważyć, że nikt pana nie zmuszał do tańca ze mną. Jego ramiona objęły Tess jakby mocniej. Uśmie- chał się, ale to nie był dobry, pogodny uśmiech i Tess poczuła się niepewnie. Tego mężczyzny nie powin- no się drażnić. Jest zbyt niebezpieczny. Ale z drugiej strony to takie ekscytujące. Wbijać mu szpileczki, a on będzie się złościć coraz bardziej. Panno Stuart, pani zapomina, że pani ze mną przyszła na tańce. Trudno było o tym nie zapomnieć, widząc, jak pan czule wita się z panną Elizą. Czyżby przemawiała przez panią zazdrość? Panie poruczniku, czy pan aby nie przesadza? Znamy się zaledwie od kilku dni, a zatem jestem jak najdalsza od wnikania w pańskie romanse. Romanse... Udało się, ukłuła porządnie. Słyszała, jak niemal zgrzytnął zębami. Uśmiech znikł, przy- stojna męska twarz sposępniała. Silne ramię, obej- mujące kibić Tess, zesztywniało, palce drugiej dłoni, które powinny delikatnie podtrzymywać dłoń da- my, zacisnęły się boleśnie na jej palcach. Ale Tess to ściskanie wcale nie przeszkadzało, ona rozkoszowa- ła się nowym doznaniem. Bliskością porucznika, jego świeżym zapachem, który kojarzył jej się tylko z tym, co surowe i męskie. Bezkresną prerią, końmi i zapachem prochu. Jakiś głos wewnętrzny szeptał cichutko: Uważaj, Tess, ten porucznik na pewno jest draniem. 76 Heather Graham To nieważne... Pani zawsze tak wali prawdę prosto z mostu? Pan wybaczy, ale chyba nie dosłyszałam... Ja po prostu jestem szczera. Szczera... Cały czas prowadził ją w tańcu wyraznie w kie- runku drzwi. Jeszcze kilka kroków i przekroczyli próg. Na werandzie Jamie zatrzymał się, oparł Tess o biały filar i jego usta spadły na jej wargi znienacka, od razu były namiętne, łakome. A ona swoje usta natychmiast rozchyliła, wzdychając cichutko z wiel- kiej ulgi. Jakże pragnęła tego pocałunku! To dlatego drażniła, jątrzyła... A teraz nareszcie ją całował i to wcale nie był salonowy pocałunek, takie zdawkowe muśnięcie wargami. Pocałunek porucznika był nie- skończenie intymny i żarliwy, taki, jakiego Tess dotychczas jeszcze w swoim życiu nie doświad- czyła. On pierwszy oderwał usta od jej warg i podniósł głowę. Tess spojrzała w górę, na jego twarz, natych- miast tego żałując. Była pełna lęku, że jej oczy zdradzą wszystko. Jej niewinność, brak doświad- czenia i oszołomienie. Ale oczy porucznika, o dziwo, były też jakby oszołomione... Tutaj! Ona jest tutaj! Ktoś krzyczał bardzo głośno. I wrogo. Tess ze- sztywniała, Jamie cofnął się o krok. Do werandy zbliżała się mocno już starsza kobie- ta, niewysoka, korpulentna. Spod wykrzywionego czepka wymykały się włosy białe jak mleko, pod spódnicą suta halka, taka, jaką nosiło się w latach Z nadzieją w sercu 77 wojny. Pulchne ramiona okrywał równie niemodny szal z frędzlami. Kobieta nie była sama, otaczał ją spory tłumek bardzo podekscytowanych osób. Klaro, co się stało? zawołał Jamie. Klara nawet nie spojrzała w jego stronę. Jej płonący wzrok utkwiony był w Tess. Ty dziewko przeklęta! syczała. Jak śmiesz oskarżać białych ludzi o taką niegodziwość! Indianie ją napadli, a ona jakieś bajki zmyśla! Powinni byli cię zabić! Pan Bóg powinien sam skierować na ciebie strzałę, ty nędznico, ty... Klaro!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|