[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niedzieli. To najgorszy dzień dla ludzi, którzy czują się samotnie. A jak pani RS 82 wie, zmartwienia mogą być przyczyną prawdziwej choroby. Ci, którzy przychodzą do mnie, choć przez chwilę mają kogoś, kto się o nich troszczy. Przed południem doktor powiedział: - Muszę powiedzieć pani Thompson, że próba gruzlicza u jej najstarszego syna wypadła niestety pozytywnie. Trzeba wysłać dzieciaka do sanatorium. Pan Boland musi mieć zmieniony opatrunek. Sądzę, że oparzeliny dadzą się wyleczyć bez blizn. Troje pacjentów nie przyszło w tym tygodniu na zastrzyk, więc pojawią się pewnie dziś wieczorem. A potem muszę zrobić staremu Joe analizę krwi. Podejrzewam anemię. Becky znów zadziwiła doskonała pamięć Paula. Wystarczyło mu tylko, że usłyszał nazwisko i natychmiast mógł recytować całą historię choroby. Pacjenci nie byli odtąd anonimowymi przypadkami. Byli ludzmi, którzy posiadali przeszłość i określoną osobowość. Uprzedził ją również, że zostanie, być może, wezwany do porodu. - Jeśli tam pojadę, na pewno zabawię dłużej. Czy może pani dziś wieczorem... - Oczywiście. - Naprawdę nie ma pani nic lepszego do roboty w sobotni wieczór? A gdy odparła, że nie planowała na dziś niczego specjalnego, stwierdził: - Becky, jest pani prawdziwym skarbem. Mam nadzieję, że któregoś dnia będę mógł wynagrodzić ten cały wysiłek, jaki wkłada pani w pracę tutaj. RS 83 ROZDZIAA VIII Becky przyzwyczaiła się jadać kolację wraz z Forresterami. A dokładnie, od dnia, kiedy do ich domu wprowadziła się pani Shelburne. Tego wieczoru Becky uznała za stosowne ostrzec swą gospodynię, by zatrzymała dzieci w domu. - Sama nie bardzo wiem, co się dziś dzieje - przyznała. - To prawda, że Billy i Carol trzymają się zwykle z dala od Małego Chicago. Ale jeśli będzie miała miejsce jakaś większa burda, a tego jestem prawie pewna, sąsiednie ulice też nie będą bezpieczne. Carol ze świeżo umytymi włosami zakręconymi na wałki głośno wyraziła swój protest: - Ależ mamo, chciałam dziś iść na dyskotekę. Boże, przecież nie jestem dzieckiem. Potrafię na siebie uważać. - W następną sobotę też jest dyskoteka - spokojnie odparła matka. - Skoro panna Hazlett uważa, że na ulicach jest dziś niezbyt bezpiecznie, to zostaniesz w domu. Becky zwróciła się do chłopca: - Billy, bądz dziś bardziej ostrożny niż zwykle. Pod żadnym warunkiem nie wychodz z domu. Nie spuszczaj oka z pani Shelburne. - Zrobi się - zapewnił z powagą. - Pani Shelburne i ja oglądamy dziś wieczorem telewizję. - A co będzie z panią? - wypytywała z troską pani Forrester. - Czy nie byłoby lepiej, gdyby pani także została dziś w domu? - Muszę iść do pracy - odparła Becky. - Nie mam wyjścia. Doktor mnie potrzebuje. Po kolacji wzięła prysznic i ubrała się w świeży fartuch. Ponieważ Robin nie podejrzewał nawet, że Becky zamierza wrócić do Małego Chicago, nie czekał na nią. Wzięła wobec tego taksówkę. W Małym Chicago panował nienaturalny spokój. Wszędzie panowała dziwna, martwa cisza. Już choćby to świadczyło o tym, że coś się święci. W sobotnie wieczory, zwłaszcza gdy pogoda była tak piękna jak teraz, na ulicach widziało się zawsze mnóstwo łudzi. Mężczyzni odwiedzali swoje ulubione knajpki. Chłopcy i dziewczęta spacerowali parami, trzymając się za ręce albo przytulając czule do siebie. Gromady dzieci, których rodzice najczęściej nie RS 84 bardzo interesowali się tym, jak spędzają czas ich pociechy, bawiły się hałaśliwie wśród zaparkowanych samochodów. W oknach, którym się przyglądała, Becky nie zauważyła choćby jednej twarzy. W większości domów pozamykano okiennice lub zaciągnięto na okna zasłony. Becky doznała wrażenia, jakby- znalazła się w wymarłym mieście. Kiedy dotarła wreszcie do przychodni i weszła do poczekalni, na widok siedzących tam kilku pacjentów poczuła ulgę i radość. Ale nawet oni nie zachowywali się normalnie. %7ładen z nich nie spojrzał nawet w jej stronę ani nawet nie podniósł głowy, gdy weszła. Siedzieli nieruchomo, sprawiając wrażenie martwych kukieł. W gabinecie Paul badał małego chłopca ze złamaną nogą. - Mówiłem, że ma pani przyjść za dwa tygodnie -przypomniał z powagą w głosie matce dziecka. - A minął już prawie miesiąc. Kiedy powiedziałem pani, że chłopiec nie zostanie kaleką, byłem przekonany, że oboje pomożecie mi w leczeniu. Kobieta zaczęła się bronić. - Mój mąż jest bezrobotny, nie może znalezć pracy. Nie zapłaciliśmy nawet ostatniego rachunku. - Czy kiedykolwiek pytałem panią o pieniądze? - spytał Paul. - Czy jestem mechanikiem samochodowym i jeśli ktoś nie zapłaci rachunku, odmawiam wykonania roboty? Jestem lekarzem i ostatnią rzeczą, o którą się martwię, są pieniądze. A skoro powiedziałem, że chłopiec ma przyjść za dwa tygodnie, powinna go tu pani koniecznie przyprowadzić w tym terminie. Nie ma żadnego usprawiedliwienia. Bardzo się zdenerwował i jeszcze długo po wyjściu kobiety z dzieckiem nie mógł się uspokoić. Becky chciała mu wspomnieć o dziwnej atmosferze w Ma- łym Chicago i ostrzeżeniu Robina, uznała jednak, że nie pora teraz na dzielenie się niejasnymi przeczuciami. Zjawiło się znacznie więcej pacjentów, niż oczekiwali oboje. Była prawie dziewiąta, gdy ostatni chory opuścił przychodnię. Paul miał jeszcze przed sobą Lilka wizyt domowych. Zawahała się, gdy zapytał: - Odwiezć panią do domu czy też czeka na panią jej wiemy stróż? Nie miała szczególnej ochoty na to, by wracać samotnie ciemnymi ulicami, ale nie chciała też, by marnował dla niej czas, którego jak zawsze miał zbyt mało. Wolała raz jeszcze wziąć taksówkę, choć przy jej skromnych dochodach był to spory wydatek. RS 85 Taksówka nie przyjechała od razu. Doktor pozostał jeszcze chwilę w gabinecie, chcąc dodzwonić się do kliniki w sprawie wyników jakichś badań, a Becky wyszła z budynku i czekała na samochód. Nagle jakaś czarna limuzyna z szaleńczą szybkością wjechała w Folger Street W środku siedziało trzech mężczyzn. Nie dostrzegła ich twarzy, gdyż samochód zbyt prędko przemknął obok niej. W napięciu przyglądała się temu, co nastąpiło potem. Z piskiem opon limuzyna zatrzymała się o kilka budynków dalej. Stanęła przed domem, w którym mieszkała Augusta Shelburne, zanim przeprowadziła się do Forresterów. Mężczyzni wyskoczyli z samochodu i popędzili po schodach na górę. W chwilę potem ulica niespodziewanie ożyła. Z piwnicy domu wyłoniła się grupa wyrostków. Inna grupa wyszła z kryjówki mieszczącej się pod schodami przeciwpożarowymi. Obie grupy spotkały się u stóp schodów, na których zatrzymali się mężczyzni; trzy ciemne postacie zamarły w bezruchu. Becky ze swego punktu obserwacyjnego dostrzegła błysk stali. Chłopcy byli uzbrojeni w noże. Poruszając się sprężyście jak koty, otoczyli podstawę schodów, groznie wznosząc trzymaną w dłoniach broń. Niektórzy mieli też przy sobie butelki, kije baseballowe lub pałki. Najpierw słychać było tylko przytłumiony szmer. Potem zabrzmiały pojedyncze krzyki, aż w końcu ulica wypełniła się wrzaskiem wielu głosów. Powoli chłopcy zacieśniali krąg wokół schodów. Nie wiadomo kiedy, wokół pojawiło się nagle mnóstwo ludzi. Kto żyw, wybiegał z domu; słychać* było odgłosy licznych kroków i nawoływania. Becky zauważyła, że z sąsiedniego domu wypadł Robin Hood. Za nim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|