[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się w śniadaniach myśliwskich. W Lockmaster wszyscy je urządzają. - A jaki był jej związek z VanBrookiem? Vicki wzruszyła tajemniczo ramionami. - Lepiej sam ją o to zapytaj. Qwilleran życzył im dobrej nocy i ruszył na pierwsze piętro. Już w połowie drogi słyszał wyrazy uniesienia dochodzące z najlepszego pokoju gościnnego. Syjamczyki wiedziały, że zbliża się z porcją domowych pulpetów. Przywitały go we drzwiach. Koko maszerował dumnie wyprostowany, a Yum Yum owijała mu się dookoła nóg. Postawił talerzyk na podłodze łazienki, a potem dokonał szybkiej inspekcji pokoju w poszukiwaniu śladów kocich psot. Wszystko zdawało się być w najlepszym porządku, z wyjątkiem podartej na strzępy gazety, ale że były to tylko Plotki ze Stajni , więc Qwilleran nie przejął się tym zbytnio. Zaspokojone ucztą zwierzęta odnalazły swoją niebieską poduszkę na szezlongu, gdzie się umyły i usadowiły. Qwilleran poczytał przez kilka minut, a potem ułożył się na łóżku i zaczął przypominać sobie przeżycia minionego dnia. Pochował Dennisa Hougha, kupił bańki mydlane dla kotów, odkrył dziwny związek Polly z Lockmaster i spotkał uroczą osiemdziesięciolatkę. I Być może jutro dowie się czegoś o VanBrooku od kobiety, która chciała o nim mówić. Wyłączył nocną lampkę. Nie minęło kilka minut, a już dwa ciepłe ciała wślizgnęły się do jego łóżka, węsząc pod kocem. Yum Yum usadowiła się po jego lewej, a Koko po prawej stronie. Podsuwały się coraz bliżej i bliżej, aż w końcu obłożyły go jak ściśle przylegający pancerz. - To jakiś absurd! - powiedział głośno. Wyskoczył z łóżka i przeniósł ich niebieską poduszkę na podłogę w łazience. Położył na niej zdecydowanym ruchem koty i zamknął drzwi. Z łazienki rozległa się natychmiast kocia muzyka. Obawiał się, że pobudzą Bushlandów i babcię, więc otworzył drzwi, wskoczył do łóżka i czekał, co się wydarzy. Przez chwilę nie wydarzyło się nic. Jednak zaraz potem pierwsze ciało wylądowało miękko na łóżku, a zaraz za nim drugie. Odwrócił się do nich plecami, a one rozłożyły się wygodnie. Zostały tam przez całą noc, śpiąc spokojnie. Przesuwały się tylko coraz bliżej, a on zmuszony był ciągle się cofać. Nad ranem on spał na brzeżku materaca, którego całość zajmowały dwa wyciągnięte syjamskie koty. - Jak wam się spało, chłopaki? - spytał Bushy następnego ranka, kiedy zapach smażonego boczku zwabił całą trójkę do kuchni. - Dobrze. Nie zostawiły mi za wiele miejsca w łóżku, ale to, co wywalczyłem, było bardzo wygodne. - Jak mam ci przyrządzić jajka? - spytała Vicki. - Zrednio miękkie - rozejrzał się po kuchni. - Czy czuję kawę? - Obsłuż się, Qwill. Z filiżanką kawy w rękach podążył za syjamczykami, które zwiedzały dom, idąc śladem słonecznych plam, rzucanych na dywany przez kolorowe witraże. Qwilleran wszedł do biblioteki, ale nie znalazł tam Miasta bratniej zbrodni. Do śniadania koty ścigały się radośnie po szerokich schodach. - Szybko się zadomowiły - powiedział do fotografa. - Nie powinieneś mieć problemów ze zrobieniem zdjęć. - Mam w głowie kilka ujęć - odpowiedział Bushy - ale pozwolę im zadecydować. Kiedy zanosiłem babci tacę z jedzeniem, prosiła, żeby ci przypomnieć, że oczekuję was po śniadaniu. Kiedy nadeszła pora wizyty, Vicki zadzwoniła na górę przez interkom, a Qwilleran wziął koty, każdego pod jedną pachę, i wdrapał się po schodach na drugie piętro. Babcia powitała go z wdziękiem. Miała na sobie długą podomkę w kwiaty i wspierała się na swoich eleganckich laskach. - Witam w moim królestwie - powiedziała drżącym głosem. - To muszą być dwaj arystokraci, o których tak wiele słyszałam. Koty obdarzyły ją pustym spojrzeniem. Wiły się, próbując wyswobodzić się z uścisków. Ku rozczarowaniu Qwillerana ich zachowanie było w stu procentach kocie. - Zaparzyłam herbatę z liści borówki - zwróciła się do niego. - Jeśli wezmie pan tacę, to usiądziemy w alkowie na wieży. Mieszkanie przepełnione było rodzinnymi pamiątkami. Wszędzie stały stare meble, a na każdej płaskiej powierzchni stały oprawione fotografie. Wśród nich Qwilleran wypatrzył podpisane zdjęcie Theodore'a Roosevelta. Przeszklone gablotki zawierały bogatą kolekcję cennych porcelanowych ptaszków, które prowokowały Koko do siadania na tylnych nogach i boksowania w powietrzu przednimi. Była tam też figurka kardynała. Nawet Qwilleran potrafił odróżnić tego eleganckiego ptaka. Pani Inglehart, weteranka tysiąca popołudniowych herbatek, nalewając z gracją aromatyczny napar, powiedziała: - Tak więc to pana pierwszy bieg do dzwonnicy , panie Qwilleran! Zna pan pochodzenie tej nazwy? - Obawiam się, że nie. Posługiwała się precyzyjnym, starannie dobranym stylem osoby, która przewodniczyła tysiącu klubowych spotkań. - W dawnych czasach konie i ich jezdzcy ścigali się na otwartych przestrzeniach. Musieli pokonywać płoty, strumienie i żywopłoty. Zwyciężał ten, który pierwszy dojechał do kościelnej dzwonnicy w następnej wsi. W Lockmaster nie jeżdżono sportowo na koniach. Dopiero mój teść wprowadził ten zwyczaj. Do tego czasu koni używano wyłącznie do pracy. Zaprzęgano je do wozów i przemieszczania się. Jazda wkrótce stała się modna. Wszyscy braliśmy lekcje. Uwielbiam polowania i dzwięk rogów. Miałam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|