[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pewniej, dopiero gdy Lucy i Peggy przybiegły do nich z powrotem. Wśród beztroskiej paplaniny dziewczy nek zapomniała o chwilowym skrępowaniu. Potem wrócili razem do domku na Cornel Mews i zjedli podwieczorek: ciastka i pierniczki, malutkie kanapki i herbatniki z czekoladą. - Zupełnie, jakbym miała urodziny - powiedziała Peggy, radośnie uśmiechnięta. Profesor został jeszcze po podwieczorku, grając z nią w warcaby na podłodze przed kominkiem. Gdy wreszcie podniósł się, wydawał się olbrzymem. - Przemiłe popołudnie - stwierdził. - Musimy kie dyś to powtórzyć. Ucałował swą małą chrześnicę, objął na moment Lucy i ruszył ku drzwiom w asyście Franceski. -Zadzwonię niedługo - obiecał - i dzięki za podwieczorek. Minęło jednak kilka dni, zanim telefon zadzwonił. Zasadniczy głos pragnął wiedzieć, czy to panna Haley i jeśli tak, to czy zechce zjeść za dwa dni lunch w towarzystwie profesora Pitta-Colwyna. -Czy nie byłoby to dla pani kłopotliwe, aby przyjść w południe do Regents Hospital i spytać o profesora? PROPOZYCJA 51 Francesca zgodziła się. Zastanawiała się, czy będą jedli lunch w szpitalu? Co ma włożyć na siebie? Niestety, znów wchodził w grę tylko brązowy kos tium! Płaszcz zimowy był już zbyt znoszony i, choć miały teraz trochę pieniędzy, Lucy potrzebowała palta bardziej niż ona. Wystarczy, gdy umyje włosy, poma luje paznokcie i kupi sobie nową szminkę. Regent's Hospital znajdował się na East Endzie. Był to wyjątkowo brzydki budynek, górujący nad plątaniną nędznych uliczek. Francesca wysiadła z au tobusu naprzeciw głównego wejścia i zgłosiła się do rejestracji. Urzędniczka musiała wiedzieć, kim jest przybyła, ponieważ połączyła się z kimś telefonicznie, a następ nie skinęła na jednego z portierów. - Proszę bardzo, panno Haley, portier panią za prowadzi... Francesca podążyła za nim, żałując, że w ogóle się tu pojawiła. Profesor pewnie zapomniał o swym zaproszeniu i właśnie operuje. Portier wskazał jej krzesło w małym pokoiku na końcu korytarza. Było tu zupełnie pusto i przez moment miała ochotę uciec, ale nagle pojawiła się grupa ludzi, zmierzających korytarzem w jej kierunku. Profesor przewyższał wzrostem ich wszystkich: małą, krępą siostrę od działową, dwóch czy trzech młodych ludzi w białych krótkich kitlach, starszego pana w długim kitlu oraz wysoką panią o poważnym wyglądzie z plikiem bro szur pod pachą. - Aha, tu jesteś - rzekł tonem, jakby się przed nim schowała. - Proszę, poczekaj jeszcze pięć minut... I znikł wraz z całą asystą. Pojawił się ponownie nieco pózniej, wytworny w ciemnoszarym garniturze i jedwabnym krawacie, który musiał kosztować przynajmniej tyle, co najlep sze pantofle Franceski, które zresztą były przyciasne. - Miło, że zechciałaś tu przyjść - rzucił lekko. - Nie byłem pewien, o której uda mi się wyrwać. Jedziemy? 52 PROPOZYCJA Poszła wraz z nim do samochodu, a gdy tylko wsiedli, uwolniła stopy z pantofli, które ją niemiłosier nie uwierały. Profesor, który obserwował ją kątem oka, stłumił uśmiech i rzekł coś o pogodzie. Pojechali w kierunku wschodnim przez małe, bocz ne uliczki. Mniej więcej po dziesięciu minutach dotarli do wąskiej ulicy z eleganckimi domami w stylu regen cji. Przy każdym z nich znajdował się starannie utrzymany mały ogródek. Schodki wiodły do drzwi wejściowych, nad którymi znajdowały się piękne pół koliste okna. Profesor zatrzymał wóz i otworzył drzwiczki przed Francesca. -Pomyślałem sobie, że przyjemnie będzie zjeść lunch w domu - powiedział. - Brontes marzy, żeby cię znowu zobaczyć. -Pan tu mieszka? - wyrwało się jej. Niemądre pytanie ale zaskoczył ją fakt, że byli co najwyżej pięć minut od domku pani Vincent. Ujął ją pod ramię i poprowadził do drzwi, które otworzył im dystyngowany mężczyzna w średnim wieku, ubrany w czarną marynarkę i spodnie w prą żki. - Francesco, to jest Peak. Dzięki niemu wszystko w domu idzie jak po maśle. Pani Peak jest moją gospodynią. Peak, to panna Haley. Proszę jej poka zać, gdzie może zostawić okrycie, dobrze? - Ujął swą torbę lekarską. - Będę w salonie. W ślicznej małej garderobie Francesca poprawiła włosy, nałożyła nieco więcej szminki na usta i po stanowiła zdjąć żakiet od kostiumu. Nie chciała wy glądać, jakby lada chwila miała zamiar poderwać się i wybiec z domu. Bluzka także nie była nowa, ale uszyta z pięknego jedwabiu w odcieniu kości słonio wej, a pasek w talii zrobiony był z mięciutkiej skóry. Pantofle niestety nadal ją cisnęły. Gdy powróciła do holu, Renier ukazał się w na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|