[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na ziemi, przysięgającego posłuszeństwo i całującego muslimo- wi jego parszywe nogi, na pewno był widowiskiem godnym tego, by zwołać na nie wszystkich obecnych - don Lucia, jego totum- fackich, goryli, no i oczywiście Stiopę Burgajłowa, który potem usiadł za kierownicą i pośród rozświetlanej tysiącami świateł nocy wiózł mnie do hotelu Urania . I który, jak to ruski, czuł potrzebę, by się usprawiedliwić. Gadał i gadał, że muszę go zrozumieć - oni tam w Zachodniej Syberii ledwie wyszli spod sowieckiego buta, a już przez granicę pchają do nich łapy Chińczycy i kto obro- ni, kto uratuje? Kiwałem machinalnie głową czując, jak pieką mnie policzki, bliski myśli o samobójstwie, upokorzony, ze łzami nabrzmiewa- jącymi tuż pod krawędzią powiek, oszołomiony zastrzykami bu- stera, który wreszcie mogłem rozkręcić na full -ale pewien, że jeśli ten kraj ma się podnieść, to niech mnie zabiją, nie mogłem, po prostu nie mogłem inaczej. Kiedy dwa dni pózniej wracaliśmy z Wiednia, Stiopa o niczym już nie pamiętał, a w każdym razie tak się zachowywał. Lał w gardło koniak szklankami, dowcipkował, powtarzał chłopakom 40 kongresowe plotki. Dilijczan spał, zmęczony ostatnimi dniami nie mniej ode mnie, inni chłopcy gadali głośno, śmieli się z trupa Potapowa i młócili kartami o przytroczone do oparć stoliki. Ale żaden nie odważył się podejść do mnie i spytać, dlaczego nie przyłączę się do nich, dlaczego milczę i wpatruję się z roztar- gnieniem w mknące pod brzuchem samolotu pola, trawy i wy- palone słonecznym żarem lasy. Tam, tysiąc metrów pod nami, ludzie starali się żyć. Na tej spustoszonej, zestepowiałej ziemi, pośród ruin i resztek starego świata. Co takiego tkwi w człowieku, że cokolwiek się stanie, za- wsze gotów jest zabrać się do uprzątania ruin? Jak te pustynne po- rosty - kłębki zeschniętego ciernia, którymi wiatr ciska na pra- wo i lewo przez całe lata, ale niech tylko poczują odrobinę wil- goci, niech na moment dotkną żyzniejszej ziemi, już wypuszcza- ją pędy, chwytają korzonkami grudy podłoża, chłoną z niego ży- cie - i w pośpiechu, póki trwa łagodna, życzliwa pora deszczo- wa, starają się wypuścić nowe cierniste odrosty, które podejmą ich tułaczy los na wietrze. Z ludzmi tak samo. Dopiero co usta- ły walki - a już ciągną na tę umęczoną ziemię. Budować tu domy, znajdować kobiety, chronić je - walczyć o życie. To była ta fala - ta fala, która mnie niosła. Ci prości, zwykli ludzie, gotowi zdać się na moją opiekę, na moją władzę. A ja nie będę ich dusił podatkami, nie będę pasł na ich krzywdzie urzę- dasów, dworaków, nie będę się starał nachapać i uciekać z nakra- dzionym dobrem jak demokratyczni politycy. O nie! Wiedziałem - ta ziemia zakwitnie. Już, wystarczyło ogłosić, że każdy, kto tu osiądzie, będzie wolny, zobowiązany tylko do lojalności i rów- nej dla wszystkich opłaty na wojsko - a ciągnęli zewsząd. War- to było znieść wszystko. Nawet upokorzyć się przed muslimami, nawet ryzykować. Trzeba było się ugiąć, by zwyciężyć. Ale gdy tak siedziałem na pierwszym fotelu, tuż za przepie- rzeniem, dzielącym kabinę pasażerską od sterówki, gdy wpatry- wałem się w ziemię pod sobą, troski pozostały gdzieś daleko, stały się nieważne - wiatr wypełnił skrzydła i niósł, niósł mnie 41 coraz wyżej. Niech tylko minie tych kilka lat, niech odbuduję Tulczyn, fabryki zbrojeniowe, i niech zdobędę pieniądze na stra- tegiczne lotnictwo, na systemy szybkiego ostrzegania... Niech obejmę swą władzą Polskę, a tam przecież ludzie tylko o tym marzą, przywitają jak zbawienie - wtedy zobaczą muslimy, co sobie robię z przysiąg i hołdów. Tak, to jeszcze mnóstwo pracy. Stworzyć cały aparat państwa, ustanowić tyle praw, tyle służb... Ale jeśli umiał to analfabeta Karol Wielki, jeśli umieli Chrobry czy Krzywousty - dlaczego nie mógłbym tego umieć ja, gdy oto znowu świat obraca się i odmienia swą postać? I tak uniesiony ponad ziemię dostrzegłem niebieską nitkę Dnie- stru, a za nią już zaczynało się moje władztwo, moja ziemia, umęczona suszą, obrócona w step, zgliszcza i perzynę, spluga- wiona przez bejów, kamandirów, Potapowów, ale wciąż urokli- wa, pełna jarów, pól i wzgórz, wciąż śmiejąca się do mnie. A tam, za kolejną błękitną nicią już czekała Chortyca, i mój sztab, i zrezygnowany Aarycz, dożywający swych dni na stanowisku, i kobieta, która da mi i tej ziemi następcę. Odetchnąłem głęboko, niesiony wiatrem, niesiony marzeniem, unoszony wciąż wyżej i wyżej, jakby sam Bóg chciał, żebym mógł spojrzeć na tę ziemię z tak wysoka jak on i zobaczyć, i raz na zawsze zapisać to sobie w duszy, jak tam, na dole, pośród szarych, malutkich jak mrów- ki, zabieganych ludzi - jak tam na dole jest straszliwie, niesa- mowicie, niewiarygodnie wręcz pięknie. Warszawa, maj 1993 Rafał A. Ziemkiewicz 42 RAFAA ALEKSANDER ZIEMKIEWICZ Rocznik 1964. Absolwent polonistyki UW, pisarz SF, dzienni- karz (współpracownik IV programu Polskiego Radia, felietonista tygodnika Najwyższy Czas , publikował także w Spotkaniach , Polsce Dzisiaj , Aadzie ), rzecznik prasowy Unii Polityki Re- alnej. Z przekonań konserwatysta, ostatnie lata strawił na ko- mentowaniu polityki, ale zapowiada intensywniejszy powrót do SF, gdyż liczba pism zajmujących się polityką, w których gotów byłby drukować, stale się zmniejsza. Wśród fantastów znany od co najmniej 10 lat jako autor, dzia- łacz, zadzierzysty krytyk, redaktor. Był jednym z założycieli i myślowych filarów grupy TRUST, potem etatowym pracowni- kiem Fantastyki , następnie jej kąśliwym dysydentem, który w 1990 roku podniósł z popiołów konkurencyjny wobec NF ma- gazyn Fenix . Autor paru książek, uważany za jedno z ciekaw- szych piór czwartej generacji , nagradzany i wyróżniany, do- piero po wybuchu wolności (i zerwaniu z Fantastyką ) praw- dziwie eksplodował pisarsko, stwarzając serię znaczących opo- wiadań klerykal-fiction . Składają się na nią Jawnogrzesznica ( Fenix 3/90), Szosa na Zaleszczyki (w antologii Wojtka Se-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|