[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wielki. I co teraz? spytała Janeczka z powątpiewaniem. A bo ja wiem? Obejść to jakoś czy jak? Całego obejść nie zdążymy. Lasu nie ma co oglądać, spróbujemy tam gdzie skała. Tu jest najbliżej& Z bliska lita skała okazała się nierówna i popękana w pionowe szczeliny. Wszystkie, z wyjątkiem jednej, były wąskie i ciasne, tak że ledwo można było włożyć w nie rękę. Ta jedna była szersza, sięgała od góry do dołu, rozdzielając dwie części skalnego zbocza. W górze zaglądało do niej słońce, na dole panował cień. Tylko tu zadecydowała Janeczka po namyśle. Nie wiem, czego właściwie mamy szukać, ale trzeba patrzeć, bo może coś będzie. Nigdzie więcej nie da się wejść. %7łeby nam aby nic nie zleciało na głowę! mruknął Pawełek, spoglądając w górę. Chaber pójdzie pierwszy. Będzie wiedział, czy coś zleci. Szczelina wiodła gdzieś daleko w głąb skały. Była szeroka prawie na metr i dno miała usłane kamieniami. Wysłany przodem Chaber zagłębił się w nią wolno i ostrożnie, węsząc z wyjątkową intensywnością. Wydawał się straszliwie napięty i jakiś niepewny, i niespokojny. Przeszli za nim po nierównych kamieniach kilkanaście metrów i przekroczyli pień zwalonego drzewa. Tu już było szerzej, jedna ściana lekkim skosem odchyliła się trochę w bok. Pawełek obejrzał się, mimo woli zaciekawiony, gdzie też podziewa się reszta pnia, bo przełazili przez sam jego gruby koniec, i stwierdził, że leży on skośnie, oparty drugim, cieńszym końcem bardzo wysoko, na jakimś występie skały. Ciasno przylegał do odchodzącej skosem ściany, górną częścią zagłębiony już w tę węższą, niejako wejściową partię szczeliny. Posuwali się powoli po zawalonym kamiennym dnie, pilnie patrząc, czy nie ujrzą gdzieś czegoś niezwykłego, nietypowego i zastanawiającego. Szczelina rozszerzała się prawie do trzech metrów i tu był już jej koniec. Nie więcej niż dziesięć metrów dalej zamykała się, skały schodziły się razem, ściśle do siebie przyległe, nie pozostawiając nawet milimetrowej szpary. Zatrzymali się, bezradnie zagapieni w niebotyczną, kamienną, pionową płaszczyznę. Chaber zatrzymał się również i znieruchomiał całkowicie. Trwał w jakimś okropnym napięciu i węszył gdzieś przed siebie. Janeczka, tknięta nagłym niepokojem, odwróciła głowę i spojrzała uważniej na psa. Coś jest niedobrze zawiadomiła pośpiesznie brata. On tam coś czuje. On cały czas jest jakiś taki& Czekaj no, co nam szkodzi spróbować& ? Zanim Janeczka zdążyła spytać, co ma na myśli, Pawełek nadął się okropnie i ryknął z całej siły: Sezamie, otwórz się!!! W tym momencie Chaber zawrócił jak gromem rażony. Skoczył w kierunku powrotnym i przyhamował, oglądając się na swoją panią. Znów ruszył i znów się obejrzał. Drżał cały; zdenerwowany szaleńczo, i żądał natychmiastowego powrotu. Zarazem ciągle był napięty, jakoś rozpaczliwie niepewny, nie można było zorientować się, o czym mówi, i widać było tylko wyraznie, że każe wracać! Wracać, wracać, wracać& !!! Janeczka i Pawełek nie zlekceważyli psiego rozkazu. Zawrócili bez chwili namysłu. Nie zdążyli uczynić kroku, kiedy rozległo się coś okropnego, jakiś głuchy, przeciągły, stłumiony ryk, dochodzący skądś, ze środka ziemi. Włos im się zjeżył na głowie, na krótki moment skamienieli, potworna odpowiedz na zaklęcie Pawełka odebrała im dech. Chaber prawie oszalał, dopadł Janeczki, chwycił ją zębami za sukienkę, szarpnął w kierunku wyjścia ze szczeliny. Skoczyli biegiem, na ile można było biec po tych porozwalanych kamieniach, Pawełek prześlizgnął się przez zwalony pień, kiedy stało się jeszcze gorsze. Ziemia pod ich stopami zaczęła drżeć, z góry ze stukiem i szelestem sypnęły się kamienie. Drżało i trzęsło się wszystko, jakby gdzieś obok przejeżdżał jakiś potworny czołg monstrualnych rozmiarów, nad nimi coś okropnie zgrzytało i trzeszczało. Chaber rozpłaszczył się na dnie, Pawełek zamarł, przytulony do ściany. Janeczka w ostatnim ruchu potknęła się i runęła na koniec pnia, zastygając na nim w śmiertelnie przerażonym bezruchu. Trwało to jakieś setki albo może tysiące lat, to znaczy dokładnie szesnaście sekund. Dla Janeczki i Pawełka były to najdłuższe sekundy istniejące w dziejach świata. Okropne drżenie skończyło się jakimś hukiem, zgrzytem i trzaskiem gdzieś nad ich głowami, po czym wszystko umilkło. Ziemia wróciła do równowagi. Chaber podniósł się, otrząsnął i szczeknął dwa razy. Wciąż jeszcze był zdenerwowany, ale już zwyczajnie, bez tego poprzedniego napięcia. Przebiegł kilka kroków, pokręcił się, powęszył, otrząsnął się jeszcze raz, a Janeczka i Pawełek nadal trwali w skamieniałej nieruchomości. Pawełek wreszcie poruszył się pierwszy i odruchowo spojrzał w górę. Trzęsły mu się trochę ręce i nogi. Uprzytomnił sobie, że w czasie tego jakiegoś okropieństwa coś się z góry sypało, prawdopodobnie kamienie, i to chyba cud, że żaden ich nie trafił. Zarazem wydawało mu się, że nastąpiła jakaś zmiana, spojrzał bystrzej i stwierdził, że tam dalej, w kierunku wyjścia, nie widać nieba nad szczeliną. Wyjście widać, ale tylko niżej& Janeczka poczuła, że pień, który kurczowo obejmowała ramionami, uciska ją w brzuch. Pcha ją od dołu. Poruszyła się, pień poruszył się również i w tym momencie Pawełek zdał sobie sprawę z tego, co widzi. Nie ruszaj się!!! wrzasnął okropnie. Janeczka wzdrygnęła się i znów przywarła do uciskającego ją pnia. Pawełkowi zrobiło się potwornie gorąco i zęby mu jakoś dziwnie zaszczekały. W jego umyśle wybuchnął istny tajfun. Miotnął się ku wyjściu, potem z powrotem, potknął się na jakimś kamieniu i stłukł sobie kolano. To go nieco otrzezwiło, poczuł, że za wszelką cenę musi się opanować i za wszelką cenę pomyśleć. Myśleć! Musi myśleć, myślenie jest kwestią życia i śmierci!!! Nie ruszaj się, jak rany!!! wyjęczał straszliwie przez szczękające zęby. Nie ruszaj się!!! Mówię, nie ruszaj się!!! Przecież się nie ruszam! stęknęła Janeczka z urazą. O co ci chodzi? Zwariowałeś od tego wszystkiego czy co? Pawełek z nadludzkim wysiłkiem przebił się wreszcie przez swój tajfun. Uczynił kilka kroków w kierunku wyjścia i przyjrzał się konfiguracji skał jako tako przytomnie. Powiódł wzrokiem wzdłuż pnia i szczękającymi zębami przygryzł sobie język. To coś, co zasłaniało niebo nad wyjściem ze szczeliny, to był olbrzymi, podłużny głaz, który oderwał się skądś przy górnej krawędzi i runął do środka. Nie runął jednak całkowicie, tylko oparł się na sterczącym pniu, którego drugi koniec przytrzymywała Janeczka. Pień stanowił dzwignię o kolosalnym ramieniu. Dziewięć dziesiątych tego ramienia przypadało na Janeczkę, a tylko jedna dziesiąta na głaz, dzięki czemu równowaga była zachowana. Jeżeli jednak Janeczka puści swój koniec&
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|