[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pospiesznie, w obawie, że potraktuje ją jak natrętną Sylvie. - Miesiąc? - Twarz mu nagle spoważniała. - I na tym koniec? - zapytał ze zdumieniem, jednocześnie jakby bezwiednie gładząc ją po włosach. Odsunęła się lekko od niego. Musiała go szybko zapewnić, że nie zamierza przysparzać mu kłopotów w przyszłości. - Szkoda by było nie wykorzystać tego miesiąca jak najlepiej, skoro i tak będziemy spać w jednym łóżku, prawda? - spytała przymilnie. Gil zwlekał z odpowiedzią i Debora z nagłym przerażeniem zaczęła się zastanawiać, czy nie okazała nadmiernej pewności siebie. - Tak naprawdę przecież nic się nie zmieni - dodała jakby przepraszająco. - Za miesiąc każde z nas pójdzie w swoją stronę... - Tak - powiedział głuchym głosem. - Zgodnie z umową, prawda? - Zrozumiałabym, jeślibyś nie zechciał... Po prostu po- myślałam... - %7łe mogę nie zechcieć kochać się z tobą przez najbliższy miesiąc? - Wyglądał jakby z wysiłkiem wracał do równowagi. - Ależ oczywiście, że tego chcę! -Pocałował ją gwałtownie. - Masz rację. Powinniśmy jak najlepiej wykorzystać czas, który nam pozostał. Pięć dni pózniej Debora siedziała na werandzie wsłuchana w szum deszczu uderzającego o blaszany dach i wspominała wydarzenia owej magicznej nocy. Następne noce były równie czarowne... W biurze Gil zachowywał się chłodno i oficjalnie, tylko od czasu do czasu, gdy stawał obok jej krzesła, kładł jej rękę na szyi lub władczym ruchem przesuwał po plecach, a wtedy oczy ich spotykały się w porozumiewawczym spojrzeniu. Nigdy więcej nie wspominali o przyszłości, ale perspektywa nieuchronnego rozstania sprawiała, że kochali się z jakąś roz- paczliwą intensywnością. Debora czuła jednak, iż coś mąci jej szczęście. Jestem szczęśliwa - powtarzała sobie, a gdy w nocy brał ją w ramiona, była pewna, że nigdy nie zazna większego szczęścia. Ale kiedy zostawała sama, myśl o życiu bez Gila zaczynała ją dręczyć jak nocny koszmar. Czasami, gdy utwierdzała się w przekonaniu, że byłoby lepiej, gdyby się nigdy nie kochali, przypominała sobie jego podniecające pocałunki, i wówczas wiedziała już, że nawet jeśli resztę życia spędzi w rozpaczy i bez niego - ten miesiąc będzie wart tej ceny. Grzmot rozdarł ciszę. Debora niecierpliwie spojrzała na zegarek. Niepokoiła się o Gila. Ostrzegał ją, co prawda, że może się spóznić, ponieważ zaistniały problemy z wysiedle- niem ludzi z doliny, która miała zostać zalana wodą, ale mimo wszystko powinien już wrócić. Warunki jazdy znacznie się pogorszyły, bowiem letni monsun jak zwykle przyniósł ulewne deszcze i wiele dróg zostało podmytych. Na Deborze deszcz zawsze robił wrażenie, a zwłaszcza opad monsunowy, stwarzający niepowtarzalne widowisko. Powietrze robiło się wówczas nieznośnie duszne, gwałtownie ściemniało się, a potem z otwartego nieba lały się potoki deszczu; krople wody stukały o dachy i tańczyły na drogach. Prim nieustannie żaliła się, że jest mokro i wilgotno, ale Debora, pochłonięta myślami o Gilu, na nic nie zwracała uwagi. Uniosła głowę, widząc światło wolno nadjeżdżającego sa- mochodu. Szum deszczu zagłuszał warkot silnika. Samochód zatrzymał się przy krzewie frangipani. Trzasnęły drzwiczki, a potem dały się słyszeć czyjeś szybkie kroki. Debora z uśmiechem na ustach wstała. Ale to nie był Gil. Ian Matthews wyglądał na tak zdesperowanego i złamanego nieszczęściem, że chyba nie zauważył wyrazu rozczarowania na twarzy Debory. - Przepraszam, że wpadam bez zapowiedzi, Deboro - usprawiedliwił się - ale po prostu muszę z kimś porozma- wiać... - Nic nie szkodzi. - Debora zmusiła go, by usiadł, a potem przyniosła mu piwo. - Gil jeszcze nie wrócił - dodała. - Tak, wiem... I dlatego tu jestem... - westchnął i wpatrywał się martwym wzrokiem w szklankę. - Gil jest doskonałym szefem, ale nie chciałbym zajmować go swoimi osobistymi problemami... Debora usiadła obok niego na sofie. - Proszę, opowiedz mi o wszystkim - powiedziała ze współczuciem. - Gil o niczym się nie dowie. Chodzi o twoją dziewczynę, czyż nie? - Ostami list dostałem od niej sześć tygodni temu - wybuchnął Ian. - Pisałem wiele razy, ale mi nie odpisała. Nie mogę wprost uwierzyć, że porzuciła mnie tak bez jednego słowa! Mam złe przeczucia. Jestem niemal pewien, że coś się stało... - Upił łyk piwa i ciągnął nerwowym głosem: - Gdy byliście w Dżakarcie, poprosiłem Idję o wysłanie teleksu do mojego ojca. Ma się dowiedzieć, co się stało. Może przysłać wiadomość lada dzień... Ale ja jutro wyjeżdżam na budowę i mogę tam długo posiedzieć. I niczego nie dowiem się aż do powrotu! - Nie martw się - powiedziała stanowczo. - Jeśli nadejdzie wiadomość, skontaktuję się z tobą przez radio. - Och, jesteś nieoceniona! - Twarz mu pojaśniała. - Przy- najmniej będę znał prawdę. Lepsza najgorsza prawda niż ta nieznośna niepewność. - Z pewnością wszystko będzie w porządku - uspokajała go łagodnym głosem. - Cieszę się, że cię poznałem, Deboro. - Ian wstał. - I jestem ci niezmiernie wdzięczny. To cudownie, jeśli można się komuś zwierzyć... Szczęściarz z Gila! - Pod wpływem nagłego impulsu wyciągnął ramiona i serdecznie ją uściskał. - Dziękuję, że mnie wysłuchałaś. - Nie przeszkadzam? - Chłodny głos Gila dobiegł ich ze stopni werandy. Oderwali się od siebie jak kochankowie złapani na gorącym uczynku. Debora zdawała sobie sprawę, że wygląda na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|