[ Pobierz całość w formacie PDF ]
apteczkę. Gratulowała sobie po cichu, że zajrzała do niej już wcześniej w poszukiwaniu papierosów. Teraz przynajmniej wiedziała, co znajduje się w środku, i bez trudu znalazła sterylne gaziki w papierowych opakowaniach, zwój gazy, tubkę antyseptycznej maści, nożyczki, bandaż, a nawet tylenol. - Może powinieneś łyknąć kilka tabletek tylenolu? - zaproponowała, potrząsając butelką. Kowboj prychnął pogardliwie. - Dziecko, nawet, jeśli zjem wszystkie, nic to nie da. - Tak cię boli? - zainteresowała się Rory. - Bardzo. Jeżeli Jess głośno przyznaje się, że cierpi, może to oznaczać tylko jedno: że kona z bólu. Energicznie zabrała się do otwierania butelki z lekarstwem. - Rory, może ty to odkręcisz - poddała się po krótkich, bez owocnych zmaganiach z nakrętką. Nigdy sobie nie radziła z tego rodzaju zabezpieczeniami leków, córka natomiast, od dnia kiedy ukończyła trzy lata, otwierała je bez trudu. Kiedy dziewczynka zajęła się tylenolem, Lynn wyłowiła z bagaży następną butelkę. - Proszę, mamo. - Rory zwróciła otwarte opakowanie. Położywszy wieczko na kolanie, Lynn wysypała sobie na dłoń dwie pastylki. - Wez dwie na ból głowy. - Podała je córce wraz z wodą do popicia, po czym wydobyła z buteleczki kolejne dwie tabletki. - Ty też - dotknęła warg Jessa palcem. - Otwórz usta. Usłuchał bez szemrania, gdy podała mu lekarstwo. Kiedy zamknąwszy fiolkę, pakowała ją na powrót do apteczki, usłyszała, że ranny głośno przełyka wodę. Rory zamilkła, prawdopodobnie odpoczywała. Lynn wyjęła z opakowania kawałek gazy i rozsmarowawszy na środku antybiotyk, z werwą sięgnęła do ramienia kowboja, aby zlokalizować ranę. - Auuu! - Jess podskoczył jak oparzony. Pokazny obrzęk pozwolił Lynn błyskawicznie określić położenie otworu po kuli. Na szczęście znajdował się wysoko na ramieniu, co oznaczało, iż pocisk nie uszkodził żadnego ważnego w wnętrznego organu. Bez wahania tam właśnie przyłożyła nasączoną maścią gazę. - Aj! - Cicho! - mitygowała Jessa, którego nagły okrzyk ją przestraszył. - Nie zachowuj się jak dziecko - dodała gniewnie. - Dziecko! - wymamrotał z niedowierzaniem. - Kobieto, to - Przytrzymaj przez chwilę. Muszę sprawdzić, czy nie mas też dziury w plecach. - Uniosła jego lewą dłoń i przycisnęła płat gazy. - Nie mogłabyś po prostu obandażować wszystkiego? - Już raz zemdlałeś - przypomniała mu mentorskim tonem zaledwie muskając zakrwawioną łopatkę opuszkami palców. Z upływu krwi, co do tego nie ma dwóch zdań. Jeśli teraz nie założę opatrunku jak należy, możesz wykrwawić się na śmierć. Jess nie odezwał się więcej. - Mam! - zawołała triumfalnie, natrafiwszy na otwór o opuchniętych, pokrytych na wpół zakrzepłą krwią krawędziach. Smarując kolejny kawałek gazy antybiotykiem, uznała za pomyślny zbieg okoliczności fakt, że pocisk przeszedł na wylot. Przynajmniej zostało jej zaoszczędzone grzebanie w ramieniu kowboja w poszukiwaniu kuli - w dodatku po omacku. Swoją drogą Jess zapewne nie zgodziłby się bez oporów na pwl dobny eksperyment. Wyobrażając sobie jego reakcję, nie mogła opanować uśmiechu. - Możesz się pośpieszyć? - Głos mężczyzny sprowadził ją z obloków na ziemię. - Jasne - zgodziła się układnie, przykładając gazę do rany nieco mocniej, niż wymagała konieczność. - Auuu! - Możesz już zabrać rękę - zwróciła się do kowboja, kładąc palce na opatrunku na piersi. Wyprostowanymi dłońmi ścisnęła ranę jednocześnie z obu stron. - Do licha, to boli - wysyczał Jess, z trudem łapiąc oddech. - Jeszcze tylko chwilę. Nie ruszaj się. W jednej chwili krew przesiąkła oba płaty gazy i Lynn poczuła ciepłą wilgoć pod palcami. Nakładała kolejne warstwy opatrunku, znowu przyciskając dłońmi ranę tak długo, aż krwawienie ustało. Wówczas przymocowała opatrunki plastrem, a potem owinęła całe ramię i pierś rannego bandażem. - No, gotowe - odezwała się, kończąc. - Proszę bardzo. - Dzięki Bogu - odetchnął Jess. Dopiero teraz rozluznił napięte jak struny mięśnie. - Czy można się tu zdrzemnąć? Choćby troszeczkę? - zapytała Rory sennie. - Oczywiście. - To solenne zapewnienie kowboja wzbudziło nieufność Lynn, dziewczynka jednak mogła je wziąć za dobrą monetę. - Nic nam już nie grozi, daję słowo. Resztę nocy prześpimy tu bezpiecznie, a jutro dotrzemy do dżipa i wieczorem o tej porze znajdziemy się cali i zdrowi na ranchu. Obiecanki cacanki, pomyślała ponuro Lynn, ale nie pisnęła ani słowa. Po co straszyć i tak dostatecznie zmaltretowane dziecko. - A jeśli nas tu znajdą? - Córka nie dawała za wygraną. - Nie znajdą - ucięła Lynn, dumna ze spokojnej pewności siebie, która zabrzmiała w jej głosie. - Twoja mama ma rację - pośpieszył jej w sukurs Jess. - W tej dzikiej okolicy i przy tak dobrze zamaskowanym wejściu do kryjówki nie odnajdzie jej nikt, kto o niej nie wie. W odpowiedzi uspokojona dziewczynka ziewnęła potężnie, aż serce Lynn skurczyło się z bolesnej tęsknoty za utraconą szarą, lecz jakże drogą codziennością. - Przygotuję śpiwory - zdecydowała, zaglądając w bagaże. Wzięli tylko dwa śpiwory, gdyż Lynn uznała dzwiganie trzech za nieporęczne. Nie miało to zresztą większego znaczenia, ponieważ były tak obszerne, że ona z Rory z łatwością mogły zmieścić się w jednym. Rozwinęła je teraz na ziemi jeden obok drugiego, po czym rozpięła zamek w przeznaczonym dla Jessa i byłaby zawinęła weń kowboja, gdyby nie wymigał się od jej pomocy. - Poradzę sobie - stwierdził krótko. - Idz spać. Dopiero w tym momencie poczuła, że pada z nóg. Zdjęła buty i wślizgnęła się do śpiwora obok rozkosznie ciepłej Rory, która zdążyła już tam się rozgościć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|