[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- 130 - S R westchnieniem zaatakowała sałatkę. - Przepraszam, panie doktorze. To wszystko przez to przeczucie, że jesteśmy już tak blisko. - Rumieniec gniewu, który Lambert wziął za wyraz zażenowania, oblał jej policzki. - Czuję się jak dziecko oczekujące świąt. - Doskonale to rozumiem. - Lambert lubił odgrywać rolę świętego Mikołaja. - W tej sytuacji nie będziemy was już dłużej męczyć niepewnością i pozwolimy wam coś obejrzeć. - Nie czekając na zgodę partnera, wyjął z kieszeni mały albumik z fo- tografiami i położył go na stole. Na twarzy Taylora ukazał się wyraz niemej irytacji. Czy Lambert postąpił wbrew ustaleniom, wchodząc w jego kompetencje? - Co to jest? - zapytał Cade. Wypielęgnowana dłoń Lamberta z czułością musnęła błękitną okładkę. - Zdjęcia dzieci, które potrzebują domu. - Lambert patrzył wprost na Mac. - Dzieci, których matki nie mogą się nimi zająć. Szlachetne młode kobiety, które chcą zapewnić swoim pociechom lepsze warunki. Proszę, niech państwo to sobie przejrzą. Cade pomyślał, że doktor Lambert chyba się trochę zagalopował w swojej roli. Zaczął oglądać zdjęcia. Były to głównie portretowe zbliżenia. Wśród nich znajdowało się zdjęcie Heather. Cade poczuł, że Mac zesztywniała, i uznał, że teraz to on powinien zająć czymś Lamberta. Zaczął ostentacyjnie przeglądać album, głośno komentując oglądane fotografie. - Tak trudno zdecydować się na jedno - powiedział w końcu. - Niech państwo wezmą dwójkę - zaproponował Taylor. - Niestety, nie będzie to ani trochę taniej. Każde z tych dzieci ma matkę, która ponosi wydatki. W niektórych przypadkach są to nawet zaległe rachunki jeszcze ze szpitala... - Urwał na widok dziwnej miny Cade'a. - Czy coś się stało, panie Sinclair? Cade nawet nie usłyszał jego pytania. Serce zamarło mu w piersi. W głowie zaczęło mu szumieć. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w fotografię małego chłopca. Fotografię Darina. - 131 - S R ROZDZIAA 13 Mac nigdy nie widziała fotografii Darina Townsenda i nie miała pojęcia, jak wygląda synek Cade'a. Wewnętrzny głos podpowiadał jej, że buzia dziecka, na widok której Cade nagle zamarł, musi należeć do jego syna. Była o tym świecie przekonana. Zaczęła się gorączkowo zastanawiać, jak odwrócić uwagę obu mężczyzn od Cade'a i dać mu trochę czasu, żeby mógł się opanować. Toaleta! Sięgnęła po torebkę i i zaczęła się nią wachlować, biorąc raz po raz głęboki oddech. Potem uśmiechnęła się z zażenowaniem. - Panowie wybaczą, ale obawiam się, że to wszystko... - Machnęła w stronę otwartego albumu ze zdjęciami. - Po prostu szalenie się zdenerwowałam. Pójdę się trochę ochłodzić. - Wstała i rzuciła do Cade'a: - Zaraz wracam. Doktor Lambert natychmiast zareagował: - Gdybym mógł w czymś pomóc...? Jeszcze będziesz musiał, draniu, przyrzekła mu w duszy, a głośno powiedziała: - Nie, dziękuję, panie doktorze. Odrobina zimnej wody na szyję i nadgarstki na pewno postawi mnie z powrotem na nogi. Nie ma pan pojęcia, jakie to dla mnie niesamowite przeżycie. Po odejściu Mac Lambert przeniósł uwagę na Cade'a, który w milczeniu wpatrywał się w fotografię małego chłopca. Doktor uśmiechnął się. To właśnie od niego wszystko się zaczęło. Co za zrządzenie losu, że jego przybrani rodzice niedawno go zwrócili, twierdząc, że nie są w stanie nawiązać kontaktów emocjonalnych z tak smutnym dzieckiem. Mimo to Lambert musiał przyznać, że nawet na swój sposób polubił małego. Postukał starannie opiłowanym paznokciem w plastikową okładkę albumu. - Widzę, że spodobał się panu Jeremy. - 132 - S R Cade podniósł wzrok. Co za dziwaczna sytuacja. Słowa Lamberta, jego własne odpowiedzi, wszystko. Nie potrafił znalezć na to innego określenia jak czysty surrealizm. - Jeremy? - machinalnie powtórzył to obco brzmiące imię. Darin tak się teraz nazywa. Jeremy! Najwyższym wysiłkiem woli zmusił się, żeby znowu nie spojrzeć na fotografię. Bał się, że nie zdoła zapanować nad własną twarzą i wszystko się wyda. Lambert odwrócił albumik tak, żeby patrzeć wprost na fotografię, i przyjrzał jej się, kiwając głową. - Taaak... ten chłopiec trafił do nas w wyjątkowo tragicznych okolicznościach. Przeżył wypadek samochodowy, w którym zginęli jego rodzice. Nie ma żadnej rodziny, ale ja czuję się za niego w jakiś szczególny sposób odpowiedzialny. Jego matka pracowała u mnie jako recepcjonistka - wyjaśnił. - To bardzo bystre dziecko. Widać to po jego oczach. Cade zawrzał gniewem. Po raz pierwszy w życiu pomyślał, że byłby w stanie nawet zabić. Lambert mówił o jego synu tak, jakby to było jakieś zwierzątko, rasowy szczeniak hodowany na sprzedaż. Czy w taki sposób dobierano dzieci do tego brudnego procederu? Dzięki ich widocznym zaletom, które miały sprawić, że łatwo będzie je potem sprzedać? - Gdzie jest teraz Jeremy? - zapytał, starając się mówić spokojnym, rzeczowym tonem. - Wzięliśmy go do siebie. - Lambert z powrotem odwrócił album i podsunął go Cade'owi pod nos. Należało kuć żelazo póki gorące. Niemal już zrezygnował z planów znalezienia chłopcu domu, ale skoro nadarzała się szansa... - To taki chwilowy układ, który ostatnio zaczął się przeradzać w coś bardziej stałego - mówiąc to, Lambert przez cały czas obracał w palcach kieliszek, którego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|