[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- A jak nazwiemy nasz kraj? Zofioland?
- Może lepiej z łaciny Terra Sofia.
- To i trochę z greki. Ziemia Mądrości... Może lepiej jakoś krótko...
- Edenia - zaproponowałem.
- Zwietnie. A więc, hrabio, musimy opracować metody dyskretnego wydobycia i spieniężenia
zgromadzonych tu skarbów. Trzeba się też zastanowić, czy dopuścimy mojego wujka do spisku.
Może zaproponować mu stanowisko premiera?
- Albo ministra kultury Edenii.
- A jeśli się nie zgodzi?
- To kupimy mu na własność Muzeum Narodowe i niech się zajmuje ulubioną pracą -
błysnąłem pomysłem.
- A więc ustalone. Chociaż z drugiej strony dobrze byłoby przechwycić władzę w Polsce.
- %7ładen problem. Zastosujemy metodę prezydenta Kirstana.
- Kto to?
- Obecny prezydent autonomicznej republiki Kałmucji. Zaraz po zaprzysiężeniu poszedł do
sejmu i zaproponował posłom po pięć tysięcy dolarów w zamian za uchwalenie ustawy o
samorozwiązaniu parlamentu. Po dwudziestu minutach nie było już w Kałmucji demokracji...
- Aprobuję ten pomysł.
- Obawiam się, księżniczko, że trzeba będzie oddać to wszystko państwu, ale może Sobieradzki
podzieli się z nami swoimi dziesięcioma procentami.
- To będzie nas sześcioro do tego... - zauważyła. Podrzuciła srebrzysty pręt w dłoni.
- Obawiam się, że ja nie dostanę nic - zauważyłem.
- Dlaczego?
- Bo poszukiwanie pociągu wynika z moich obowiązków służbowych, za co pobieram co
miesiąc pensję. Może dostanę jakąś premię... A może nie.
- Czuję jak wygasa we mnie gorączka złota - wypuściła pręt.
Zadzwonił cicho wpadając do skrzynki.
- To się zdarza - powiedziałem. - Nic będziesz chyba płakać z tego powodu?
- Jasne, że nie. Napatrzyłam się. Teraz poszukajmy wyjścia. Może wujek zdołał już coś
odpompować.
- No to sprawdzmy.
Zeszliśmy po drabince i nieoczekiwanie wpadliśmy w dość głęboką wodę.
- Obawiam się, że przybór wody wcale się nic zmniejsza - powiedziałem.
Niosąc wysoko nad głową plecak z wyposażeniem dobrnąłem do schodków. Wdrapaliśmy się
na galeryjkę. Cofnąłem się do korytarza, którym przyszliśmy i ujrzałem z niepokojem, że woda
podniosła się już do połowy klatki schodowej. Wartownia i szklanka z faszystowskim orłem
uległy zatopieniu. Obiegliśmy galeryjkę dookoła. Znalezliśmy tunel, przez który pociąg wjechał
do środka. Zabezpieczała go solidna stalowa płyta. Postukałem w nią łomem. Była paskudnie
gruba.
- %7ładnych innych wyjść - stwierdziła Zosia. - Fatalnie.
Pomyślałem sobie, że Pan Samochodzik nigdy nie zdoła małą pompą odciągnąć takiej ilości
wody, ale głośno tego nie powiedziałem. Rozłożyłem schemat i porównywałem go przez chwilę
w myślach z otaczającym nas labiryntem.
- Tunel za tą płytą jest chyba wysadzony w powietrze. Prowadził do wjazdu koło skałek. Ale tu
mam zaznaczony chodnik w prawo, w stronę miasteczka - powiedziałem.
- Jest w lewo, w kierunku tej zielonej plamy.
- Odczytali tam coś za pomocą magnetometru, więc może to nakryty klapą szybik
ewakuacyjny. A koło niego jest dość duża hala.
- Tylko gdzie jest wejście? Wskazałem wodę.
- Sądzę, że na poziomie tego magazynu.
Radzi nie radzi zeszliśmy na dół do pociągu. Woda sięgała mi już prawie po szyję, ale
spostrzegłem stalowe drzwi niemal dokładnie pod miejscem, w którym poprzednio staliśmy.
Podszedłem do nich i włączywszy piłę wyciąłem sporą dziurę. Czerwona lampka pokazująca
stopień naładowania akumulatora zamigotała i zgasła. Podsadziłem Zosię, posłałem jej plecak, a
po chwili sam wskoczyłem w dziurę. Po drugiej stronie nie było dużo wody, tylko po pas.
Ruszyliśmy korytarzem i niebawem znalezliśmy się w hali.
- O rany! - jęknęła Zosia.
Pośrodku wielkiego pomieszczenia nasze latarki wyłowiły z mroku zardzewiałą dyskoidalną
konstrukcję.
- Latający talerz - powiedziała ze zdumieniem. Podszedłem do tajemniczego urządzenia i
zajrzałem pod spód.
- Może i latający talerz - powiedziałem - Ale to nie ufoludki go tu zostawiły. Czytałem o tym
kiedyś. Niemcy pod koniec wojny prowadzili doświadczenia nad takimi właśnie konstrukcjami.
Ponoć jeden prototyp był oblatywany w Pradze, a drugim z Wrocławia uciekł komendant miasta.
- Jak działały? - zaciekawiła się.
- Te dysze na obrzeżach to prawdopodobnie wyloty konwencjonalnych silników rakietowych
małej mocy. Tak czy inaczej historycy wojskowości oszaleją ze szczęścia.. Dotąd nie było
dowodów, że Niemcy wyszli poza etap budowy modeli.
Za spodkiem stało dziesięć ciężarówek. Wyglądały całkiem niezle. Tylko opony po latach w
wilgotnym lochu straciły powietrze, a lakier zjadła korozja. Reflektory zmętniały, a skóra na
siedzeniach szoferek rozpadała się.
- Ciekawe, jaki ładunek wiozły - Zosia zaszła od tyłu i oświetliła latarką wnętrza bud. Brezent o
dziwo jeszcze się trzymał.
- No i co tam jest?
- Skrzynki takie jak w pociągu.
Podszedłem i wskoczyłem na ciężarówkę. Otworzyłem pierwszą skrzynkę. Złoto. Co najmniej
dziesięciokilogramowe sztaby oznaczone symbolem NBP.
- Nasze złoto? - zdziwiła się Zosia. - Przecież zostało ewakuowane do Kanady?
- Wywieziono zasoby centralne z banku w Warszawie - powiedziałem. - Na prowincji pewnie
trochę zostało. I te właśnie depozyty wpadły w ręce hitlerowców.
Zeskoczyliśmy na ziemię. Woda sięgała nam już po kostki.
- Znowu trzeba szukać wyjścia - powiedziała Zosia z westchnieniem tym większym, że jej
latarka zaczęła żółknąć.
Popatrzyłem na zegarek.
- Robi się pózno - zauważyłem.
- Która godzina?
- Dwudziesta.
- Wiem już, dlaczego woda nie opada - powiedziała nagle odkrywczo.
- Dlaczego?
- Wujek pojechał po mocniejszą pompę. Pewnie strasznie się denerwuje. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl