[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sekretarka szybko przygotowała delegację, którą bezzwłocznie podpisała przełożona naszego departamentu. Na stacji benzynowej uzupełniłem paliwo. Bak mieścił 75 litrów i nie bez powodu, bo nasz pojazd niczym ciężarówka potrafił palić nawet 15 litrów w ruchu miejskim. Jeszcze nocą studiowałem mapę, trasę przejazdu cyrku i zaplanowałem swoją bazę wypadową w samym środku rejonu interesującego cyrkowców. Stamtąd chciałem organizować wyjazdy do poszczególnych zamków, żeby być tam przed Ćmą, który, o czym byłem święcie przekonany, poruszał się razem z kolumną innych pojazdów „Titanica”. Na mapie wypatrzyłem niewielkie jeziorko otoczone lasem, dwa kilometry od Radzynia Chełmińskiego i tam chciałem poszukać miejsca na obóz. Jeszcze rano udało mi się wyjechać z Warszawy. Spokojnie jechałem trasą na Toruń, mijany przez samochody spieszących się kierowców. Niekiedy młodzi pasażerowie oglądali się za moim wehikułem. Z prawdziwą radością zjechałem z głównej drogi, by dojechać do miejsca mojego przyszłego obozowiska nad Jeziorem Lamberskim. Gdy patrzyło się na nie na mapie, przypominało kształtem łabędzia z bagnistym, poszarpanym jak pióra zachodnim brzegiem, wygiętą szyją zatoki ciągnącej się na północny wschód i przesmykiem na południu i łączącym główny akwen z południowym jeziorkiem nazwanym rzecz jasna Lamberskim Małym, które wyglądało jak płetwa króla ptaków. U nasady łabędziej szyi upatrzyłem sobie dobre miejsce na biwak. Najpierw w leśniczówce zapytałem o pozwolenie. Leśniczy, młody człowiek, trochę dziwił się mojej prośbie. - A nie spali mi pan lasu? - zapytał. - Nie - a na dowód pokazałem mu swoją legitymację Ligi Ochrony Przyrody, Społecznego Strażnika Przyrody i na koniec służbową. - Pan tu przyjechał w sprawach zawodowych? - dopytywał się leśnik. - Tak, ale chciałbym zachować anonimowość - odpowiedziałem. - Tajna misja? - leśnik popatrzył na mnie jak na wariata. Starając się nie zdradzać tajemnic służbowych wyjaśniłem leśniczemu, na czym polega moja praca i jakie zadanie sprowadza mnie w te okolice. - A tak, w naszej okolicy jest sporo kapliczek ze starymi rzeźbami - powiedział i pokazał mi na mapie ich lokalizację. Leśniczówka była na przeciwległym brzegu łabędziej szyi i mogłem wjechać do wody wehikułem, by jak amfibią przeprawić się na drugą stronę, ale wolałem na razie nie zdradzać walorów mojego pojazdu. Byłem przekonany, że leśnik mówiąc o mnie będzie wymownie malował kółko na czole. Znalazłem niewielką polankę otoczoną sześcioma sosnami. Przodem do leśnej drogi zaparkowałem wehikuł, a w cieniu wysokiego maliniaka rozstawiłem stary, czteroosobowy namiot. Musiałem go wielokrotnie łatać, zszywać. Miałem już kilka wzorów śledzi dokupowanych przez wiele lat w miejsce zgubionych lub zniszczonych. Uważałem, że w moim wieku nie ma już sensu kupować nowego namiotu, a stary przypominał mi lata młodzieńcze, pierwsze przygody. Zadowolony z wiosennej, wspaniałej, słonecznej pogody wystawiłem przed domek kuchenkę gazową i przygotowałem sobie makaron muszelki i jajecznicę. Potem z kubkiem gorącej herbaty usiadłem na kocu pod drzewem i zapatrzony w wodę myślałem o tym, jakie powinienem poczynić kroki. Wtedy ciszę zakłócił terkot traktora i okrzyki młodzieży. Początkowo przeraziłem się, że ktoś postanowił rozbić obóz tu gdzie i ja. Odetchnąłem z ulgą na widok harcerskich mundurków, bo z druhami zawsze udawało mi się jakoś ułożyć sobie życie. Mogłem nawet czerpać korzyści z obecności harcerzy, którzy mieliby przy okazji oko na mój namiot. Uśmiechnąłem się do wysokiego dryblasa z ogoloną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|