[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie dość, że tchórzem, to jeszcze wydrwigroszem i złodziejaszkiem. Na ich
transport w tę stronę i odsyłanie z powrotem zużyliśmy prawie całą
magiczną energię naszej wioski. Już nawet zaczęliśmy likwidować
ogłoszenia i wtedy ty się zjawiłeś. Chyba natrafiłeś na ostatnie z nich. Nie
jesteśmy niegościnni ani zle wychowani. Po prostu mamy kłopoty. Straszne
kłopoty. Na naszej ziemi pojawił się potwór, a my jesteśmy za słabi i za rnali,
by go pokonać. Bardzo cię przepraszamy, rycerzu.
- Pomogę wam pokonać potwora, ale musicie mi wszystko opowiedzieć -
powiedział Darlan. - I zaufać, tak jak ja zaufałem waszemu ogłoszeniu.
- Oto nasza osada i nasze pola - powiedział dumnie dowódca. Tuptuludki
uwielbiały długie i pokręcone imiona, a on jako ich szef miał oczywiście
jedno z bardziej skomplikowanych. Zaczynało się tak: Absolutnie
Rewelacyjny Bohater Umożliwiający Zwycięstwa.
- Możesz na mnie mówić Arbuz - zaproponował tuptuludek po
prezentacji. - Szczerze mówiący czasami sam zapominam końcówki swojego
imienia. No cóż, tradycja to tradycja.
Tuptuludki mieszkały na drzewach. Starsze i bardziej dystyngowane
budowały swoje domki w potężnych konarach. Młodsze, bardziej skore do
zabaw, konstruowały domy-huśtawki podwieszone do gałęzi na grubych
sznurach.
- Ostatnio dobrze nam się powodziło - objaśniał Arbuz. - Przyrost, ten,
no, demograficzny był spory, a nowe wielkie drzewa nie rosną tak szybko.
Stąd wzięła się moda na domki bujane, podwieszane do już zajętych gałęzi.
W zasadzie mieszka się w nich całkiem przyjemnie. Chyba że... - zawahał się.
- Chyba że co? - zaciekawił się Darlan.
- Chyba że wiatr za mocno wieje.
- A nie możecie budować domków na ziemi?
- Na ziemi? - Arbuz wyraznie się zdziwił. - Ziemia to nie jest miejsce dla
przyzwoitego tuptuludka. Zresztą spróbuj zostać na noc na ziemi, mając
osiemdziesiąt centymetrów wzrostu! Szybko skończysz w brzuchu
wygłodniałego wilka.
- A mówiłeś, że ostatnio wam tu się dobrze powodziło i że żyliście
bezpiecznie.
- No, od dwustu lat może tak. Ale wcześniej nasi przodkowie, dumne, ale
niecywilizowane tuptuludki, musiały walczyć z wieloma przeciwnościami
losu, zanim założyły swoje siedziby. Na noc najchętniej chowały się na
drzewach. Więc to tradycja, panie rycerzu.
- Ale raczej niezbyt mądra, szczególnie w sytuacji wyżu, jak to raczyłeś
ująć, demograficznego.
- Popatrzcie no - Arbuz trochę się zirytował - niby to, że wy, rycerze,
jesteście tacy nowocześni! Te wasze tradycje to niby lepsze. Zobaczysz na
wieży kawałek księżniczki, choćby paskudnej, i już musisz lezć na górę.
Smoka ujrzysz, to choćby był wegetarianinem, od razu musisz go kopią
kolnąć! Zatrąbią gdzieś o turnieju, już galopujesz, żeby się z kolegami
żelastwem po gnatach okładać. Każe ci ktoś to wszystko robić?! Nie.
Tradycja!
- Poddaję się - mruknął Darlan. - Piękne macie te pola.
- To nasza duma. I zródło utrzymania. Kiedy je stracimy, to będzie
koniec.
Tuptuludki trudniły się ogrodnictwem. Wokół drzewnego gaju, w którym
znajdowały się ich domostwa, rozciągały się pola uprawne, sady i ogrody.
Darlan widział grzędy pomidorowych krzaków o wspaniałych czerwonych
owocach. Obok złociła się kukurydza, dalej pola buraków, rzepy, kapusty
(kolorowe - bo tuptuludki z powodów estetycznych sadziły na przemian
kapustę biała, czerwoną i zieloną). No i największa duma całej osady - pole
dyni.
Dynia to skarb tuptuludków, największy ich przysmak, obiekt uczuć,
wyzwanie dla hodowców, materiał dla kolekcjonerów, natchnienie dla
artystów. W panteonie tuptuludkowych sław figurowali farmerzy, którzy
wyhodowali wielkie dynie, poeci, którzy o dyniach ułożyli najpiękniejsze
wiersze, kuchmistrze potrafiący przyrządzić dynie na tysiące sposobów i
obżartuchy, którzy tych potraw mogli zjeść najwięcej w czasie jednego
obiadu (zazwyczaj przedłużanego po podwieczorek i do kolacji, a czasem
nawet do następnego śniadania). Ostatnio na przykład wielką popularnością
cieszył się przebój artysty o imieniu Strasznie Zazwyczaj Często Zawodzący
Albo Wrzeszczący. Piosenka szła mniej więcej tak:
Na pagórku i w kotlinie!
Hoduj dynie! Hoduj dynie!
Niech nam dynia nie zaginie!
Hoduj dynie! Hoduj dynie!
Wśród przyjaciół i w rodzinie!
Hoduj dynie! Hoduj dynie!
Dynie w proszku, dynie w płynie!
Hoduj dynie! Hoduj dynie!
W szkole, w domu, w maglu, w kinie!
Hoduj dynie! Hoduj dynie!
Oprócz dyni wszystko minie!
Hoduj dynie! Hoduj dynie!
Na Wielkanoc! W Halloweenie!
Hoduj dynie! Hoduj dynie!
I tak dalej. Piosenkę śpiewali, gwizdali, pomrukiwali wszyscy - od małych
tuptuludków ledwie co przyniesionych przez biedronki (bo tak właśnie
tuptuludki pojawiają się na świecie) po starców przygotowujących się do
przemiany w nasionko dmuchawca (bo tak właśnie tuptuludki znikają z tego
świata).
Poznawszy znaczenie plantacji dyni dla dobrego samopoczucia
tuptuludków, Darlan tym bardziej zrozumiał grozę sytuacji i desperację, z
jaką mieszkańcy osady poszukiwali ratunku.
- Zobacz - Arbuz pokazał Darlanowi zniszczenia. - Każdej nocy kolejny
kawałek naszej ziemi z urodzajnego pola przemienia się w taki ugór. To
ślady łap i ogona potwora, a niech no tylko ktoś stanie mu na drodze...
Równa linia dyniowych grządek załamywała się. Ziemia była czarna i
pobrużdżona. Walały się w niej zabłocone fragmenty dyń, strzępy pędów,
połamane podpórkowe patyki i potrzaskane płotki. Pole we wszystkie strony
przecinały głębokie koleiny, w ziemi tkwiło kilka lśniących i wielkich jak
dłoń człowieka łusek, korę drzew przecinały ślady pazurów.
- To jego sprawka. Te zniszczenia, zmarnowane rośliny, zryte pola.
Obsadzilibyśmy i obsiali je znowu, ale przecież następnej nocy on znów tu
przyjdzie.
- Jak dawno pojawił się w okolicy?
- Rok temu. Wtedy nasi bartnicy natknęli się w puszczy na jego ślady.
Początkowo nie opuszczał lasu. Potem jednak odkrył nasze pola i to, że
jesteśmy za mali, żeby ich skutecznie bronić. Jest gigantyczny, gruboskóry i
paszczękowaty. To najgorsza dla nas odmiana smoka. Dyniożarł!
- Dyniożarł?! - westchnął Darlan. - Słyszałem o tych potworach z
pradawnych czasów. Rzeczywiście są bardzo niebezpieczne. Ale w moich
stronach nie widziano ich od wielu lat.
- Twoje strony, rycerzu, są bardzo daleko. Kto wie, czy nie za siódmym
morzem. Kiedy wysyłaliśmy naszych kurierów z plakatami poprzez
utworzone w wiosce magiczne przejścia, staraliśmy się rozprowadzić ich po
całym znanym nam świecie. A także po jego okolicach. Czy to prawda, że
niebo u ciebie ma dziwny błękitny kolor, a słońce jest po prostu żółte?
- Tak się złożyło, widocznie ktoś zle pomieszał farby - uśmiechnął się
Darlan.
- To co, bierzesz tę robotę?
- Powiedz mi jeszcze coś o moich poprzednikach.
- Złodzieje, oszuści i tchórze! - oczy Arbuza roziskrzyły się gniewem. -
Gdyby nie to, że my, tuptuludki, jesteśmy z natury łagodne, to marny byłby
ich los. Wszystkich odesłaliśmy z powrotem...
Arbuz zamilkł na chwilę, po czym uśmiechnął się i wesoło mrugnął do
Darlana.
- No, może niezbyt dokładnie w te same miejsca, z których do nas
przybyli...
- A co z nagrodą?
Tuptuludek zasępił się.
- No tak, wiedziałem, że do tego dojdzie. Dlaczego wy, najemnicy, zawsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl