[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wchodzić w społeczeństwo szwedzkie. Ale oczywiście to moja walońska rodzina wywierała na mnie presję. A ja się poddawałem, brałem na siebie zbyt wiele... - Mówiłeś, że byłeś lekarzem? Marcel westchnął. - Nie tak od razu. Studiowałem bardzo poważnie wiele przedmiotów. Teologię, historię, filozofię... aż w końcu zająłem się medycyną. Tak, zostałem lekarzem. Ale stawiałem sobie zbyt wielkie wymagania, podjąłem się leczenia bardzo trudnego przypadku, czego nie powinienem był robić. Nie udało mi się. Paul i Saga siedzieli bez słowa. - Czy chory zmarł? - zapytała Saga, gdy milczenie się przeciągało. Marcel wpatrywał się w ziemię pomiędzy swoimi zgiętymi kolanami. - Coś w tym rodzaju. Nie udała mi się operacja i zniszczyłem cudze życie. Naturalnie straciłem pracę. Pózniej wędrowałem z miejsca na miejsce, a teraz jestem w drodze do Norwegii i mam nadzieję, że tam powiedzie mi się lepiej. No, czy nie powinniśmy ruszać? Im dalej dzisiaj zajdziemy, tym lepiej. Wstawali opieszale. Saga stwierdziła, że skóra jej stóp jest bardzo wrażliwa. I na pewno będzie miała pęcherz na stopie, jeśli natychmiast nie opatrzy otarcia. Usiadła na powrót i zdjęła but. Marcel ukląkł przy niej i uważnie obejrzał nogę. - Połóż tutaj liść - zalecił. - O, ja mam lepsze środki - uśmiechnęła się Saga. - Czy nie zechciałbyś przynieść z wózka mojego kuferka? Kiedy zobaczył jej zbiór środków leczniczych, najpierw zaniemówił, a potem rzekł: - Boże drogi, kto tu jest lekarzem? Ja czy ty? 49 - Och, to tylko niewielka część zbioru Ludzi Lodu. Ja rzadko tego używam, bo też i skarb nie do mnie należy. Nie jestem jednym z rodzinnych uzdrowicieli. Marcel brał po kolei różne woreczki i przyglądał im się w najwyższym zdumieniu. - Masz tu proszki i pigułki, które od dawna wyszły z użycia! Jak na przykład ten środek do tamowania krwi albo lekarstwo na uspokojenie serca i... o, no właśnie, proszek z alrauny. Skąd ty, na Boga, to wzięłaś? - Mnie o to nie pytaj. To jest spadek, nic więcej nie wiem. Zdumiony kręcił głową. - Czy ty sobie zdajesz sprawę z tego, że to jest warte majątek? Saga była zaskoczona. - Nikt nigdy w naszym rodzie nie patrzył na skarb z tego punktu widzenia - odparła. Na dzwięk słowa majątek Paul nastawił uszu i podszedł do nich. Ukucnął i z uwagą przyglądał się skarbowi Ludzi Lodu. W zaroślach wiatr szeleścił zeschłymi liśćmi, co brzmiało jakoś nieprzyjemnie, złowieszczo. Wyobraziła sobie, że tak może szeleścić pełzający grzechotnik. Marcel podnosił teraz jedną po drugiej maleńkie flaszeczki. - Tylko za to jakiś aptekarz albo kolekcjoner dałby tyle, że mogłabyś wygodnie żyć przez długi czas! - Ale ja nie zamierzam tego sprzedawać - uśmiechnęła się, myśl wydała jej się niewiarygodna. - Nigdy w życiu, wolałabym już raczej umrzeć z głodu! W oczach Paula pojawił się jakiś dziwny blask. Siedział i przekładał poszczególne elementy skarbu, ręce drżały mu z przejęcia. - Co to, na Boga, jest? - spytał nagle zdumiony dotykając jakiegoś dziwnego przedmiotu. - Jakieś zwierzę, czy co... Au, ratunku! To przecież żywe! Odrzucił to, co trzymał w ręce, jakby go oparzyło, i zerwał się na równe nogi. - To jest właśnie alrauna - wyjaśniła Saga. Podniosła amulet z ziemi i ułożyła starannie w niewielkiej szkatułce. - Ona do mnie nie należy. 50 Zauważyła wyraznie, że alrauna skurczyła się, jakby ją coś zaniepokoiło. Było to osobliwe uczucie, Saga nigdy by nie przypuszczała, że alrauna zareaguje na jej bliskość; teraz ją to przeraziło. A może to nie jej obecność poruszała alraunę tak nieprzyjemnie? Może chodziło o Paula? Bo to przecież w jego pięknych oczach dostrzegła obrzydzenie. Napotkała zdumione spojrzenie Marcela. Oboje popatrzyli w stronę Paula, który cofał się z pobladłą twarzą, sztywny ze strachu. - Nie bój się - uspokajała go Saga. - Ona nie zrobi ci nic złego, dopóki nie zagrozisz nikomu z Ludzi Lodu. A przecież nie jesteś dla mnie niebezpieczny, prawda? - uśmiechnęła się. Paul odzyskał spokój, kiedy alrauna zniknęła w zamkniętej szkatułce. Po chwili powiedział już swoim zwykłym, lekkim tonem: - Powinnaś to sprzedać, wiesz. Bo jeśli tego nie zrobisz, to narazisz swoją duszę na potępienie. - Nie. Alrauny ani nie trzeba, ani nie można sprzedać - powiedziała Saga tak stanowczo, jakby chciała, żeby szczelnie owinięty amulet słyszał jej słowa. - Zresztą to w ogóle niemożliwe, jak z pewnością wiesz. I opowiedziała legendę o alraunie, przede wszystkim dla Marcela, który jej nie znał. O tym, że alraunę można sprzedać tylko za niższą cenę, niż ta, za którą się ją kupiło, i że w końcu ten, który nie może już bardziej ceny obniżyć, zostaje z nią na zawsze i musi zaprzedać duszę diabłu. - Ale to się odnosi do zwyczajnej alrauny - uspokajała Saga. - Amulet Ludzi Lodu jest wyjątkowy. Przywiązał się do naszego rodu i nie może należeć do nikogo innego. Myślę, że dla tego z rodziny, kto by się jej pozbył, zle by się to skończyło. Paul kręcił głową z przejęcia. Wyraz jego twarzy świadczył wymownie, co myśli on o mądrości Sagi, a ściślej biorąc o jej głupocie. Ale nie chciał znalezć się ponownie w pobliżu alrauny. Marcel pomógł Sadze opatrzyć stopę. Ręce miał niezwykle kształtne i wrażliwe. Ich dotyk był dla Sagi doznaniem prawdziwie erotycznym, znacznie większym niż wszelkie pieszczoty Lennarta. Spoglądała w dół na pochyloną głowę Marcela, na jego czarne loki. Każdy jego ruch świadczył, że i on odczuwa to niezwykłe napięcie między nimi. Cudowna, jakby zaczarowana chwila w tym cichym, prześwietlonym słonecznym blaskiem zagajniku. Rozedrgana aura zmysłowości otaczała ich niby gęsty obłok. Tylko ich. 51 Marcel trzymał swoje dłonie na stopie Sagi dłużej, niż to było konieczne, jakby chciał utrwalić tę łączącą ich więz, to wzruszenie, poczucie wspólnoty. Potem wstał i spojrzał jej w oczy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|